Smutek tropików
Mieliśmy chwilę przerwy, ale to z powodu natłoku wrażeń i zmęczenia materiału. Po kolei jednak - z Phnom Penh przepłynęliśmy rzeką/jeziorem Tonle Sap* do Siem Reap, czyli miasteczka i bazy wypadowej do zabytków Angkor. Sam rejs, mimo iż dość długi (pięć godzin!) i w drugiej części nieco monotonny, był bardzo fajny w części "rzecznej" z uwagi na niesamowite widoki khmerskiej prowincji; zaiste niczym Czas Apokalipsy.
Podróż do Siem Reap była długa, a na koniec zostaliśmy podebrani z przystani. Mieliśmy umówiony wcześniej transport (miejsce, do którego przybijają łodzie zmienia się w zależności od pory roku, ale zawsze jest oddalone o kilkanaście kilometrów od miasta), więc nieco się zdziwiliśmy jak na przystani powitał nas przewodnik turystyczny. Przez cały czas dojazdu do naszego hotelu udzielał nam informacji o regionie (dość słabym angielskim), trzykrotnie powtarzając, że Siem oznacza "Tajów" a Reap - w wolnym tłumaczeniu "Porażka". Znaczy, tak, kiedyś odparli tu hordy Tajów. I nadal za nimi nie przepadają. Ponad to przewodnik cały czas ubolewał, że przyjechaliśmy w porze deszczowej i nie zobaczymy tych wszystkich pięknych wschodów i zachodów słońca nad Ankor Wat i innymi świątyniami. A na koniec zapytał czy nie chcielibyśmy, żeby nam - wraz z kierowcą - towarzyszył w kolejnych dniach. Stanowczo odmówiliśmy. Bardzo szczegółowy, książkowy przewodnik i umówiony kierowca tuk-tuka na trzy dni wyniosły nas zdecydowanie taniej :).
A same świątynie... no, ciężko to opisać. Najfajniej jest o poranku, kiedy gorąc nie daje się jeszcze we znaki, turystów jest jak na lekarstwo (japońskie i chińskie wycieczki wożone autokarami dobijają gdzieś tak koło 9 rano), można nawet zaszyć się w jakiejś romantycznej ruince i posłuchać dźwięków dżungli. Oczywiście, trzeba dobrze wyczuć moment, żeby uciec przed tropikalną burzą (pierwszego dnia daliśmy się złapać i utknęliśmy przy ołtarzu Buddy z chłopcami, którzy koniecznie chcieli od nas kasę i wtedy dopadł nas smutek tropików ;)), ale i tak uważam, że zwiedzanie Ankor Wat i okolic w porze deszczowej, to nie taki zły pomysł.
Ann
* sugeruję rzucić okiem na mapę Kambodży/Azji, żeby mieć pewne pojęcie, co znaczy "jezioro" w odniesieniu do Tonle Sap. O tej porze roku ma powierzchnię porównywalną z Belgią.
** W zasadzie nie wiem, jak to określać. Angkor Wat jest najbardziej znaną budowlą regionu, jednak ani nie najstarszą, ani nie największą (jeśli potraktujemy Angkor Thom z jego świątyniami jako jedno założenie), a zwiedza się w zasadzie cały kilkudziesięciokilometrowy region. Dla przykładu dzisiaj zwiedziliśmy 6 świątyń, z czego trzy nie ustępowały w zasadzie rozmachem Angkor Wat. Dla uproszczenia będę posługiwał się - zapewne nieprecyzyjnie - określeniem "Angkor" dla całego obszaru.
*** nota bene filmowego Tomb Raidera kręcili w części w jednej ze świątyń Angkoru. Byliśmy tam :) (w świątyni, nie w filmie)
"W tym kraju nie ma porządnych fal. Same nieregularne ścierwa."
"Jakieś pół roku temu wiozłem faceta aż za most w Do Lung. (...) Mówią, że strzelił sobie w łeb."
PSJ"Jakieś pół roku temu wiozłem faceta aż za most w Do Lung. (...) Mówią, że strzelił sobie w łeb."
Jeśli chodzi o Angkor**, to zapewne sprawniejsi w posługiwaniu się piórem mieli równie wielki problem, co ja: co tu napisać? Od czego zacząć? Może jakiś wierszyk? Haiku...?
Sprawa jest trudna, więc dopóki nie dostanę jakiegoś ataku natchnienia, pozwolę raczej przemówić zdjęciom (i Annie). Dodam tylko, że pora deszczowa to całkiem niezły moment na zwiedzanie Angkor, bo ruch turystyczny jest nieco przetrzebiony. Momentami można nawet zostać niemal sam na sam z jakimś odległym zakątkiem świątyni, i poczuć się jak doktor Jones, Jr., albo (wersja dla osób obdarzonych bardziej wydatnym biustem) Lara Croft***. Oczywiście w takim przypadku (pory deszczowej, nie biustu) należy wyruszać bladym świtem, bo popołudniami przychodzą naprawdę silne burze...
Sprawa jest trudna, więc dopóki nie dostanę jakiegoś ataku natchnienia, pozwolę raczej przemówić zdjęciom (i Annie). Dodam tylko, że pora deszczowa to całkiem niezły moment na zwiedzanie Angkor, bo ruch turystyczny jest nieco przetrzebiony. Momentami można nawet zostać niemal sam na sam z jakimś odległym zakątkiem świątyni, i poczuć się jak doktor Jones, Jr., albo (wersja dla osób obdarzonych bardziej wydatnym biustem) Lara Croft***. Oczywiście w takim przypadku (pory deszczowej, nie biustu) należy wyruszać bladym świtem, bo popołudniami przychodzą naprawdę silne burze...
Podróż do Siem Reap była długa, a na koniec zostaliśmy podebrani z przystani. Mieliśmy umówiony wcześniej transport (miejsce, do którego przybijają łodzie zmienia się w zależności od pory roku, ale zawsze jest oddalone o kilkanaście kilometrów od miasta), więc nieco się zdziwiliśmy jak na przystani powitał nas przewodnik turystyczny. Przez cały czas dojazdu do naszego hotelu udzielał nam informacji o regionie (dość słabym angielskim), trzykrotnie powtarzając, że Siem oznacza "Tajów" a Reap - w wolnym tłumaczeniu "Porażka". Znaczy, tak, kiedyś odparli tu hordy Tajów. I nadal za nimi nie przepadają. Ponad to przewodnik cały czas ubolewał, że przyjechaliśmy w porze deszczowej i nie zobaczymy tych wszystkich pięknych wschodów i zachodów słońca nad Ankor Wat i innymi świątyniami. A na koniec zapytał czy nie chcielibyśmy, żeby nam - wraz z kierowcą - towarzyszył w kolejnych dniach. Stanowczo odmówiliśmy. Bardzo szczegółowy, książkowy przewodnik i umówiony kierowca tuk-tuka na trzy dni wyniosły nas zdecydowanie taniej :).
A same świątynie... no, ciężko to opisać. Najfajniej jest o poranku, kiedy gorąc nie daje się jeszcze we znaki, turystów jest jak na lekarstwo (japońskie i chińskie wycieczki wożone autokarami dobijają gdzieś tak koło 9 rano), można nawet zaszyć się w jakiejś romantycznej ruince i posłuchać dźwięków dżungli. Oczywiście, trzeba dobrze wyczuć moment, żeby uciec przed tropikalną burzą (pierwszego dnia daliśmy się złapać i utknęliśmy przy ołtarzu Buddy z chłopcami, którzy koniecznie chcieli od nas kasę i wtedy dopadł nas smutek tropików ;)), ale i tak uważam, że zwiedzanie Ankor Wat i okolic w porze deszczowej, to nie taki zły pomysł.
Ann
* sugeruję rzucić okiem na mapę Kambodży/Azji, żeby mieć pewne pojęcie, co znaczy "jezioro" w odniesieniu do Tonle Sap. O tej porze roku ma powierzchnię porównywalną z Belgią.
** W zasadzie nie wiem, jak to określać. Angkor Wat jest najbardziej znaną budowlą regionu, jednak ani nie najstarszą, ani nie największą (jeśli potraktujemy Angkor Thom z jego świątyniami jako jedno założenie), a zwiedza się w zasadzie cały kilkudziesięciokilometrowy region. Dla przykładu dzisiaj zwiedziliśmy 6 świątyń, z czego trzy nie ustępowały w zasadzie rozmachem Angkor Wat. Dla uproszczenia będę posługiwał się - zapewne nieprecyzyjnie - określeniem "Angkor" dla całego obszaru.
*** nota bene filmowego Tomb Raidera kręcili w części w jednej ze świątyń Angkoru. Byliśmy tam :) (w świątyni, nie w filmie)
Komentarze