Phnom Penh i duchy przeszłości
Kolejny dzień w Phnom Penh poświęciliśmy na zagłębienie się w skomplikowaną i bolesną historię Kambodży. Najpierw mieliśmy zwiedzać chronologicznie, tzn. najpierw pałac królewski a następnie niesławne więzienie S-21, które w czasie krótkich lat panowania Czerwonych Khmerów stało się sceną najgorszych zbrodni przeciwko ludzkości. Jednakże "nasz" kierowca tuk-tuka zaproponował nam na zmianę planów, za co w sumie byłam mu potem wdzięczna. Bardzo usilnie namawiał nas jeszcze na wizytę na tzw. "killing fields", ale uznaliśmy, że starczy nam grozy samego więzienia.
I mieliśmy rację. W historię więzienia zagłębiać się nie będę - kto chce, znajdzie dość informacji, choćby na wikipedii (dość rozbudowany artykuł znajdziecie tu). Dość powiedzieć, że w ciągu 4 lat zginęlo tu kilkanaście tysięcy ludzi a dawne budynki szkolne, przemienione w cele i sale tortur robią dość koszmarne wrażenie. Tym bardziej, że wszystko jest dość zaniedbane i wchodząc do kolejnych cel, można odnieść wrażenie, że dopiero niedawno więzienie zostało opuszczone. Z drugiej strony, trwają tam teraz jakieś prace konserwacyjne czy reperacyjne, więc wszędzie walają się jakieś śmieci, a poza sprzedażą biletów i publikacji "na temat", prowadzony jest na terenie sklepik z normalnymi pamiątkami turystycznymi, i to wszystko powodowało, że chwilami miałam niefajne poczucie braku szacunku dla tych, którzy tu zginęli.
Po wizycie w Tuol Sleng (to inna nazwa więzienia), wróciliśmy do centrum, a ponieważ Pałac Królewski miał przerwę i ponownie był otwierany o 14.00, udaliśmy się lekki lunch, złożony głównie z napojów (w upał sięgający 40 st. C jedzenie schodzi na drugi plan).
Pierwszy raz (efekt tego, że podróżujemy poza sezonem turystycznym) staliśmy w kolejce do kasy (jest osobna dla obcokrajowców, jak sądzimy, z osobnymi cenami). Mieliśmy pewne obawy czy nas wpuszczą, ponieważ bardzo restrykcyjnie ponoć przestrzegają reguły odpowiedniego ubioru (kolana i łokcie powinny być zakryte), ale jakoś się udało, mimo rękawków nie sięgających łokcia. W kompleksie pałacowym (który częściowo w ogóle jest zamknięty dla turystów, gdyż nadal zamieszkuje tam król) najważniejszym zabytkiem jest Srebrna Pagoda, zwana tak z uwagi na wyłożoną srebrnymi płytami podłogę (którą niestety podziwia się fragmentarycznie, reszta jest przykryta dywanami, jak rozumiem, chroniącycmi ją przed zadeptaniem). Ponadto zarówno w niej, jak i w innych otwartych pawilonach można podziiwiać liczne buddyjskie i hinduistyczne figury, oraz liczne, bogato zdobione religijne naczynia i inne akcesoria. Jak to Paweł stwierdził: "jedna taka gablotka i kilka lat można wygodnie pożyć" ;). Bieganie po rozległym dziedzińcu mocno nas zmęczyło, więc - wymykając się sprzedawcom i kierowcom tuk-tuków, poszliśmy na wsześniejszą kolację, a potem wróciliśmy do hotelu, żeby się spakować i przygotować mentalnie do kolejnego etapu naszej podróży, rejsu do Siem Reap.
Ann
I mieliśmy rację. W historię więzienia zagłębiać się nie będę - kto chce, znajdzie dość informacji, choćby na wikipedii (dość rozbudowany artykuł znajdziecie tu). Dość powiedzieć, że w ciągu 4 lat zginęlo tu kilkanaście tysięcy ludzi a dawne budynki szkolne, przemienione w cele i sale tortur robią dość koszmarne wrażenie. Tym bardziej, że wszystko jest dość zaniedbane i wchodząc do kolejnych cel, można odnieść wrażenie, że dopiero niedawno więzienie zostało opuszczone. Z drugiej strony, trwają tam teraz jakieś prace konserwacyjne czy reperacyjne, więc wszędzie walają się jakieś śmieci, a poza sprzedażą biletów i publikacji "na temat", prowadzony jest na terenie sklepik z normalnymi pamiątkami turystycznymi, i to wszystko powodowało, że chwilami miałam niefajne poczucie braku szacunku dla tych, którzy tu zginęli.
Po wizycie w Tuol Sleng (to inna nazwa więzienia), wróciliśmy do centrum, a ponieważ Pałac Królewski miał przerwę i ponownie był otwierany o 14.00, udaliśmy się lekki lunch, złożony głównie z napojów (w upał sięgający 40 st. C jedzenie schodzi na drugi plan).
Pierwszy raz (efekt tego, że podróżujemy poza sezonem turystycznym) staliśmy w kolejce do kasy (jest osobna dla obcokrajowców, jak sądzimy, z osobnymi cenami). Mieliśmy pewne obawy czy nas wpuszczą, ponieważ bardzo restrykcyjnie ponoć przestrzegają reguły odpowiedniego ubioru (kolana i łokcie powinny być zakryte), ale jakoś się udało, mimo rękawków nie sięgających łokcia. W kompleksie pałacowym (który częściowo w ogóle jest zamknięty dla turystów, gdyż nadal zamieszkuje tam król) najważniejszym zabytkiem jest Srebrna Pagoda, zwana tak z uwagi na wyłożoną srebrnymi płytami podłogę (którą niestety podziwia się fragmentarycznie, reszta jest przykryta dywanami, jak rozumiem, chroniącycmi ją przed zadeptaniem). Ponadto zarówno w niej, jak i w innych otwartych pawilonach można podziiwiać liczne buddyjskie i hinduistyczne figury, oraz liczne, bogato zdobione religijne naczynia i inne akcesoria. Jak to Paweł stwierdził: "jedna taka gablotka i kilka lat można wygodnie pożyć" ;). Bieganie po rozległym dziedzińcu mocno nas zmęczyło, więc - wymykając się sprzedawcom i kierowcom tuk-tuków, poszliśmy na wsześniejszą kolację, a potem wróciliśmy do hotelu, żeby się spakować i przygotować mentalnie do kolejnego etapu naszej podróży, rejsu do Siem Reap.
Ann
Komentarze