Żaby, dekadencja kolonizatora i szalony buddysta
Niestety załapaliśmy się wczoraj na końcówkę monsunu. Na wieczór zapowiadali tony deszczu i nie była to poetycka przenośnia. Postanowiliśmy więc elastycznie zmienić plany i zamiast spławiać się rzeką na mokro, pojechaliśmy oglądać katedrę Phat Diem. To stuletni, przepiękny kompleks zbudowany na życzenie Ojca Sześć (katolickiego księdza Tran Luca). Architektonicznie łączy w sobie wpływy europejskie z buddyjskimi, co robi niesamowite wrażenie. Niestety katedra była zamknięta, ale mogliśmy sobie ją obejrzeć przez kraty i szpary, natomiast dość dokładnie obejrzeliśmy jedną z czterech kaplic, która była udostępniona wiernym.
Wybaczcie jakość zdjęć, ale pogoda nie sprzyjała... Muszę przyznać, że w strugach deszczu łatwo bylo się wczuć w marazm i dekadencję, ogarniające europejskich kolonizatorów tych sto lat wcześniej ;).
Punktem kulminacyjnym naszej katedralnej wizyty był moment, gdy odezwał się dzwon z katedralej dzwonnicy. Dzwon jest oczywiście w azjatyckim stylu, czyli bez serca, a dźwięk wydobywany jest zeń przy pomocy drewnianej belki. Dżwięk ponoć niesie się daleko, ale dla mnie, z bliska, brzmiał głucho i posępnie (choć może to wina aury).
Wracając podziwialiśmy wiele starych kościołów, które w tej okolicy występują dosłownie co kawałeczek. Może też i dlatego właśnie, by bronić się przed zalewem katolicyzmu (który tam działa od ok 400 lat), tajemniczy donator (donatorzy?) postanowili sfinansować budowę chyba największej świątyni buddyjskiej w Azji Środkowo-Wschodniej. Pojechaliśmy tam, a co, choć zabytkiem będzie ta budowla za jakieś 100-200 lat. Ogrom kompleksu powala już teraz - przy ładnej pogodzie, w święta i weekendy - przyciąga tłumy pielgrzymkowiczów-turystów. Co ważne, z mojego punktu widzenia, budowana jest według odwiecznych reguł architektury buddyjskiej (a nie w formie betonowego bunkra, jakie zastępują u nas kościoły). Są więc długie korytarze wypełnione kamiennymi figurami, pawilony po środku, wszystko prowadzi pod górę, a na szczycie siedzi wesoły budda zdaje się z kwiatem lotosu w łapce. Do niego niestety nie dotarliśmy, gdyż ostatnia prosta pod górę zmieniła się koryto błota a zadaszone schodki są dopiero w budowie. Wrażenie robi rozmach i tempo budowy. Czuję, że biedni Chińczycy będą szybko musieli budować jeszcze większy kompleks świątynny...
Jeszcze krótko o jedzeniu: wieczorem wylądowaliśmy w bardzo ą-ę restauracji, Madame Hien, gdzie postanowiłam spróbować żaby - stwierdziłam, że jak tu nie będzie dobra, to już nigdzie ;). Zatem na stole obok słodko-kwaśnej zupy rybnej, nemów (sajgonek po naszemu) hanoiskich i wegetariańskich, krewetek w czosnku i karmelizowanej wieprzowiny, wylądowała żaba w lekkim curry. Miała delikatne mięso, trzeba się było tylko wystrzegać małych kostek. W sumie była bardzo dobra, ale to głównie zasługa curry, jak myślę.
Ann
Ja od siebie dodam jeszcze, że z tą buddyjską świątynią to niezła historia; w zasadzie po raz pierwszy w życiu miałem okazję oglądać przyszły zabytek - bo nie mam żadnych wątpliwości, że za sto lat będzie to już traktowane jako zabytek pierwszej klasy, a za dwieście - jako jedna z głównych atrakcji turystycznych tej części Azji. Założenie jest monumentalne: wyobraźcie sobie sporą górę, stojącą pośrodku niczego, w której splantowano całe zbocze, by stworzyć kilkudziesięciohektarowy (40 ha, o ile mnie pamięć nie myli) teren. Następnie od zera z drewna, kamienia i cegły zaczęto wznosić bardzo klasyczny w formie kompleks buddyjskich świątyń i krużganków. W krużgankach - już stoją setki półtorametrowych kamiennych posągów buddyjskich mnichów (znowu - w bardzo klasycznym stylu), a w ścianach są już gotowe wnęki, w których staną tysiące małych posążków. Centralny pawilon świątynny jest już niemal gotowy w środku. I znowu - gdyby nie zapach rozpuszczalnika i niezakurzone jeszcze, pozłacane figury, równie dobrze można byłoby wziąć to miejsce za XVII- czy XVIII-wieczną świątynię w Chinach. A znając życie najokazalszy będzie dopiero powstający pawilon na samym szczycie... Megalomania w najlepszym azjatyckim wydaniu, skala zamierzenia porównywalna może z założeniem Wersalu. Robi wrażenie. Historia in the making. Zastanawiam się, kim jest ten tajemniczy szaleniec-wizjoner (na razie ponoć anonimowy), który sponsoruje tę budowę.
PSJ
Wybaczcie jakość zdjęć, ale pogoda nie sprzyjała... Muszę przyznać, że w strugach deszczu łatwo bylo się wczuć w marazm i dekadencję, ogarniające europejskich kolonizatorów tych sto lat wcześniej ;).
Punktem kulminacyjnym naszej katedralnej wizyty był moment, gdy odezwał się dzwon z katedralej dzwonnicy. Dzwon jest oczywiście w azjatyckim stylu, czyli bez serca, a dźwięk wydobywany jest zeń przy pomocy drewnianej belki. Dżwięk ponoć niesie się daleko, ale dla mnie, z bliska, brzmiał głucho i posępnie (choć może to wina aury).
Wracając podziwialiśmy wiele starych kościołów, które w tej okolicy występują dosłownie co kawałeczek. Może też i dlatego właśnie, by bronić się przed zalewem katolicyzmu (który tam działa od ok 400 lat), tajemniczy donator (donatorzy?) postanowili sfinansować budowę chyba największej świątyni buddyjskiej w Azji Środkowo-Wschodniej. Pojechaliśmy tam, a co, choć zabytkiem będzie ta budowla za jakieś 100-200 lat. Ogrom kompleksu powala już teraz - przy ładnej pogodzie, w święta i weekendy - przyciąga tłumy pielgrzymkowiczów-turystów. Co ważne, z mojego punktu widzenia, budowana jest według odwiecznych reguł architektury buddyjskiej (a nie w formie betonowego bunkra, jakie zastępują u nas kościoły). Są więc długie korytarze wypełnione kamiennymi figurami, pawilony po środku, wszystko prowadzi pod górę, a na szczycie siedzi wesoły budda zdaje się z kwiatem lotosu w łapce. Do niego niestety nie dotarliśmy, gdyż ostatnia prosta pod górę zmieniła się koryto błota a zadaszone schodki są dopiero w budowie. Wrażenie robi rozmach i tempo budowy. Czuję, że biedni Chińczycy będą szybko musieli budować jeszcze większy kompleks świątynny...
Jeszcze krótko o jedzeniu: wieczorem wylądowaliśmy w bardzo ą-ę restauracji, Madame Hien, gdzie postanowiłam spróbować żaby - stwierdziłam, że jak tu nie będzie dobra, to już nigdzie ;). Zatem na stole obok słodko-kwaśnej zupy rybnej, nemów (sajgonek po naszemu) hanoiskich i wegetariańskich, krewetek w czosnku i karmelizowanej wieprzowiny, wylądowała żaba w lekkim curry. Miała delikatne mięso, trzeba się było tylko wystrzegać małych kostek. W sumie była bardzo dobra, ale to głównie zasługa curry, jak myślę.
Ann
Ja od siebie dodam jeszcze, że z tą buddyjską świątynią to niezła historia; w zasadzie po raz pierwszy w życiu miałem okazję oglądać przyszły zabytek - bo nie mam żadnych wątpliwości, że za sto lat będzie to już traktowane jako zabytek pierwszej klasy, a za dwieście - jako jedna z głównych atrakcji turystycznych tej części Azji. Założenie jest monumentalne: wyobraźcie sobie sporą górę, stojącą pośrodku niczego, w której splantowano całe zbocze, by stworzyć kilkudziesięciohektarowy (40 ha, o ile mnie pamięć nie myli) teren. Następnie od zera z drewna, kamienia i cegły zaczęto wznosić bardzo klasyczny w formie kompleks buddyjskich świątyń i krużganków. W krużgankach - już stoją setki półtorametrowych kamiennych posągów buddyjskich mnichów (znowu - w bardzo klasycznym stylu), a w ścianach są już gotowe wnęki, w których staną tysiące małych posążków. Centralny pawilon świątynny jest już niemal gotowy w środku. I znowu - gdyby nie zapach rozpuszczalnika i niezakurzone jeszcze, pozłacane figury, równie dobrze można byłoby wziąć to miejsce za XVII- czy XVIII-wieczną świątynię w Chinach. A znając życie najokazalszy będzie dopiero powstający pawilon na samym szczycie... Megalomania w najlepszym azjatyckim wydaniu, skala zamierzenia porównywalna może z założeniem Wersalu. Robi wrażenie. Historia in the making. Zastanawiam się, kim jest ten tajemniczy szaleniec-wizjoner (na razie ponoć anonimowy), który sponsoruje tę budowę.
PSJ
Komentarze