"Sajgon. Cholera. Wciąż tylko Sajgon. Codziennie się łudzę, że obudzę się w dżungli"
Na wstępie muszę powiedzieć, że w Sajgonie trafił nam się świetny i wybornie mówiący po angielsku przewodnik - młody facet o fryzurze przypominającej moją (rzadkość wród Wietnamczyków), sypiący anegdotami i niezwykle kontaktowy. Dzięki temu Sajgon zyskał w naszych oczach dodatkowe punkty.
Pierwsza z wycieczek (centrum zwiedzaliśmy na własną rękę i na piechotę, głównie popołudniami) obejmowała dwie "podmiejskie" atrakcje. Pierwszą z nich stanowił zrekonstruowany fragment obszaru umocnionego (tak to się nazywa?) Cu Chi, czyli jednej z bardziej znanych aren zmagań Viet Congu z armią amerykańską. Rekonstrukcja, dodajmy, całkiem udatna - są poglądowe makiety, naturalnej wielkości manekiny wietnamskich partyzantów, zrekonstruowane pułapki itp... Za (niemałą) opłatą można sobie nawet postrzelać na strzelnicy z kałasza, M-16 czy nawet M60 - dla pozostałych zwiedzających niosąca się po lesie kanonada dodatkowo zwiększa wiarygodność całego doświadczenia.
Oczywiście główną atrakcją jest możliwość przeczołgania się (a właściwie przejścia w bardzo niewygodnym, niskim przysiadzie) 150-metrowego odcinka "pierwszego poziomu" tuneli (poziomy 2. i 3. wymagały czołgania się na brzuchu nawet w przypadku Wietnamczyków, którzy w tym rejonie, jak wyjaśnił nam przewodnik, byli "wyjątkowo szczupłej postury). Dla co grubszych/słabszych/cierpiących na klaustrofobię turystów przewidziano wyjścia awaryjne co jakieś 20-30 metrów. Myśmy przeszli połowę trasy, zanim nogi nie odmówiły nam całkiem posłuszeństwa.
Z innych wrażeń trzeba dodać, że Sajgon jest bardzo fajnym, mocno "zwesternizowanym" miastem - widzi się znacznie więcej zagranicznych turystów i ekspatów, niż w Ha Noi, więcej osób posługuje się komunikatywnym angielskim, sporo jest nowoczesnych budynków, butików i sklepów, życie nocne też jest zdecydowanie bardziej intensywne. Nawiązując do wcześniejszych notatek o wszechobecnym piractwie - znaleźlismy także coś, co należałoby zaklasyfikować chyba jako pirackie kino. Jedna z kawiarni na Pham Ngu Lao (turystycznej "dzielnicy" w centrum Saigonu) na piętrze puszcza od rana do późnego wieczora pełnometrażowe filmy (ani chybi pirackie kopie, w repertuarze są już m.in. the Expendables), w sali z profesjonalnym nagłośnieniem, zaciemnieniem i projektorem HD, oraz ekranem o szerokości dobrych pięciu metrów. Wrażenie naprawdę odjazdowe, zwłaszcza że każdy rząd ma swoje stoliki i dyskretne oświetlenie. Oczywiście projekcje są całkowicie bezpłatne, wliczone w cenę konsumpcji :) Świetne miejsce na wieczór - jeśli ktoś szuka tu wskazówek praktycznych, podpowiem żeby szukać "Bobby Brewers".
PSJ
* kobiety m.in. korzystają z innej części świątyni niż mężczyźni, oraz nie wolno im nosić owych kolorowych wdzianek.
** wydaje się, że to idealna religia dla graczy RPG. W świątyni jest 9 poziomów, każdy literalnie o stopień wyżej od poprzedniego. W czasie nabożeństwa im ktoś bardziej zaawansowany, tym wyżej/bliżej ołtarza z Okiem w Piramidzie może sobie zasiąść, niewątpliwie budząc zazdrość i podziw współwyznawców. Pewnie po dojściu do 10 poziomu awansuje się na papieża...
Pierwsza z wycieczek (centrum zwiedzaliśmy na własną rękę i na piechotę, głównie popołudniami) obejmowała dwie "podmiejskie" atrakcje. Pierwszą z nich stanowił zrekonstruowany fragment obszaru umocnionego (tak to się nazywa?) Cu Chi, czyli jednej z bardziej znanych aren zmagań Viet Congu z armią amerykańską. Rekonstrukcja, dodajmy, całkiem udatna - są poglądowe makiety, naturalnej wielkości manekiny wietnamskich partyzantów, zrekonstruowane pułapki itp... Za (niemałą) opłatą można sobie nawet postrzelać na strzelnicy z kałasza, M-16 czy nawet M60 - dla pozostałych zwiedzających niosąca się po lesie kanonada dodatkowo zwiększa wiarygodność całego doświadczenia.
Oczywiście główną atrakcją jest możliwość przeczołgania się (a właściwie przejścia w bardzo niewygodnym, niskim przysiadzie) 150-metrowego odcinka "pierwszego poziomu" tuneli (poziomy 2. i 3. wymagały czołgania się na brzuchu nawet w przypadku Wietnamczyków, którzy w tym rejonie, jak wyjaśnił nam przewodnik, byli "wyjątkowo szczupłej postury). Dla co grubszych/słabszych/cierpiących na klaustrofobię turystów przewidziano wyjścia awaryjne co jakieś 20-30 metrów. Myśmy przeszli połowę trasy, zanim nogi nie odmówiły nam całkiem posłuszeństwa.
W obliczu ostatnich doniesień z Polski...
...obrońcy Krzyża schodzą do podziemia
...obrońcy Krzyża schodzą do podziemia
Druga atrakcja to główna świątynia lokalnej i całkowicie odjechanej religii, Cao Dai (kaodaizmu). Nie tylko jej świątynie odznaczają się wyjątkowo kiczowatym, pastelowym i przeładowanym ozdobami wystrojem, nie tylko łączy ona (przynajmniej w teorii) buddyzm, konfucjanizm i taoizm z lekkim dorzutem chrześcijaństwa i islamu*, ale i jej wyznawcy noszą różnokolorowe ubranka i mogą sobie usiąść bliżej ołtarza w zależności od "poziomu zaawansowania"**. Wisienką na przysłowiowym torcie (do którego świątynia Cao Dai jest niezwykle podobna) jest fakt, że w poczet świętych i proroków zaliczają się m.in. Sun Yat-Sen, Jezus i Wiktor Hugo. I teraz należy sobie wyobrazić, że w całym Wietnamie ten liczący niecałe sto lat miks zyskał sobie trzy miliony wiernych...
Z innych wrażeń trzeba dodać, że Sajgon jest bardzo fajnym, mocno "zwesternizowanym" miastem - widzi się znacznie więcej zagranicznych turystów i ekspatów, niż w Ha Noi, więcej osób posługuje się komunikatywnym angielskim, sporo jest nowoczesnych budynków, butików i sklepów, życie nocne też jest zdecydowanie bardziej intensywne. Nawiązując do wcześniejszych notatek o wszechobecnym piractwie - znaleźlismy także coś, co należałoby zaklasyfikować chyba jako pirackie kino. Jedna z kawiarni na Pham Ngu Lao (turystycznej "dzielnicy" w centrum Saigonu) na piętrze puszcza od rana do późnego wieczora pełnometrażowe filmy (ani chybi pirackie kopie, w repertuarze są już m.in. the Expendables), w sali z profesjonalnym nagłośnieniem, zaciemnieniem i projektorem HD, oraz ekranem o szerokości dobrych pięciu metrów. Wrażenie naprawdę odjazdowe, zwłaszcza że każdy rząd ma swoje stoliki i dyskretne oświetlenie. Oczywiście projekcje są całkowicie bezpłatne, wliczone w cenę konsumpcji :) Świetne miejsce na wieczór - jeśli ktoś szuka tu wskazówek praktycznych, podpowiem żeby szukać "Bobby Brewers".
PSJ
* kobiety m.in. korzystają z innej części świątyni niż mężczyźni, oraz nie wolno im nosić owych kolorowych wdzianek.
** wydaje się, że to idealna religia dla graczy RPG. W świątyni jest 9 poziomów, każdy literalnie o stopień wyżej od poprzedniego. W czasie nabożeństwa im ktoś bardziej zaawansowany, tym wyżej/bliżej ołtarza z Okiem w Piramidzie może sobie zasiąść, niewątpliwie budząc zazdrość i podziw współwyznawców. Pewnie po dojściu do 10 poziomu awansuje się na papieża...
Komentarze