Dzień 4 i 5, czyli 20 mln mieszkańców Shanghai sprzedaje nam rolexy
No i jesteśmy w Szanghaju. Dołączyli do nas moi rodzice - przez najlbliższe parę dni bedziemy podróżować razem. Do Szanghaju dotarliśmy bez problemów i w komfortowych warunkach. Mieszkamy w pierwszym westernerskim hotelu w Szanghaju (otwarty w osiemdziesiątych latach XIX wieku - na szczęście łazienki mają zmodernizowane :)). Przyznam, że samo miasto trochę nas przytłoczyło - 21 mln (lub 17 - przewodnik zaprzecza sam sobie) mieszkańców, bardzo nowoczesne biurowce sąsiadujące z kolonialną zabudową i niskimi domkami w starym, chińskim stylu.
Pierwsze moje (tj. PSJ) wrażenie z Szanghaju (nazwa oznacza dosłownie "nad morzem", aczkolwiek samo miasto nie leży bezpośrednio na wybrzeżu, tylko nad spławną rzeką) jest... hmmm... ambiwalentne. Z jednej strony porażający rozmach prac - podobnie, jak w przed-olimpiadowym Pekinie, w tym symultaniczna budowa kilku linii metra - i potężne wieżowce, bardziej przypominające scenografię z filmu "Blade runner" niż z rzeczywistego miasta (zdjęcia będą jutro, mam nadzieję), z drugiej zaś - chińska bieda, bieda-domki i bieda-bloki z zapuszczonymi "zapleczami", wraz z ciągnącymi się na kilkanaście pięter w górę cieknącymi klimatyzatorami. Ogólnie miasto jest bardziej chaotyczne, niż monumentalny, imperialny Pekin.
Ponadto przechodząc głównymi ulicami (Waitan, Nanjing Dong lu) można odnieść wrażenie, że tych 20 mln Szanghajczyków próbuje ci sprzedać podróbki rolexów lub pirackie DVD. Drugie 20 mln ludzi to chińscy turyści - białych jest zaskakująco mało.
Walcząc ze zmęczeniem, przy okazji kolacji zamówiliśmy chińską baijiu, czyli mocno perfumowaną, 50-% wódkę. Wrażenia są porównywalne z piciem wody brzozowej, ale morale - nie da się ukryć - wzrosło. Ciężko nam jeszcze wszystko ogarnąć, więc wiekszą relację puścimy pewnie jutro. Tym bardziej, że jutro w planach Muzeum Szanghaju i Muzeum Seksu - także stay tuned.
Ann i PSJ
Pierwsze moje (tj. PSJ) wrażenie z Szanghaju (nazwa oznacza dosłownie "nad morzem", aczkolwiek samo miasto nie leży bezpośrednio na wybrzeżu, tylko nad spławną rzeką) jest... hmmm... ambiwalentne. Z jednej strony porażający rozmach prac - podobnie, jak w przed-olimpiadowym Pekinie, w tym symultaniczna budowa kilku linii metra - i potężne wieżowce, bardziej przypominające scenografię z filmu "Blade runner" niż z rzeczywistego miasta (zdjęcia będą jutro, mam nadzieję), z drugiej zaś - chińska bieda, bieda-domki i bieda-bloki z zapuszczonymi "zapleczami", wraz z ciągnącymi się na kilkanaście pięter w górę cieknącymi klimatyzatorami. Ogólnie miasto jest bardziej chaotyczne, niż monumentalny, imperialny Pekin.
Ponadto przechodząc głównymi ulicami (Waitan, Nanjing Dong lu) można odnieść wrażenie, że tych 20 mln Szanghajczyków próbuje ci sprzedać podróbki rolexów lub pirackie DVD. Drugie 20 mln ludzi to chińscy turyści - białych jest zaskakująco mało.
Walcząc ze zmęczeniem, przy okazji kolacji zamówiliśmy chińską baijiu, czyli mocno perfumowaną, 50-% wódkę. Wrażenia są porównywalne z piciem wody brzozowej, ale morale - nie da się ukryć - wzrosło. Ciężko nam jeszcze wszystko ogarnąć, więc wiekszą relację puścimy pewnie jutro. Tym bardziej, że jutro w planach Muzeum Szanghaju i Muzeum Seksu - także stay tuned.
Ann i PSJ
Komentarze
Pozdrawiam :)
Basia
Pozdrowienia. :)