O toaletach
Nie da się ukryć, że od tej, bardzo przyziemnej strony, Chiny kompletnie mnie zauroczyły. Nie ma tam co prawda grających, samo dezynfekujących się muszli, jak to zdaje się bywa w Japonii czy w Singapurze właśnie, ale chińskie toalety wygrywają bezsprzecznie (z polskimi, czy nawet szerzej - europejskimi, przybytkami) w dwóch kategoriach : ilości i czystości.
W Polsce, jak wszyscy wiedzą, sprawa jest beznadziejna. W samej Warszawie toalet publicznych nie ma. Jasne, że toaletami z reguły dysponują budynki użyteczności publicznej takie, jak muzea czy dworce, ale jakość tych „wygódek” jest wysoce wątpliwa. Na dodatek bardzo często są one płatne, ale człowiek nie bardzo wie, za co zapłacił, bo tak samo jak w tych bezpłatnych, jest brud, syf i notoryczny brak papieru czy choćby kawałka mydła.
Żeby się już bardziej nad nędzą krajową nie rozwodzić napiszę, że Chiny (ok., ten fragment, który zwiedziliśmy, proszę brać to pod uwagę jadąc do Tybetu czy Syczuanu) pod tym względem wyglądają różowo. Każdy zabytek, choćby nie wiem jak rozległy, ma po kilka-kilkanaście toalet. Z reguły mają opiekuna, który utrzymuje porządek, uzupełnia papier, mydło itp. Jasne, że przy takich tłumach turystów nieraz czegoś zabraknie, ale jednak są te dobra uzupełniane. Nawet jeśli jest to toaleta zagubiona gdzieś na wzgórzach, często znajdzie się tam kawałek mydła i zawsze jest bieżąca woda w kranie. Miłym, zdecydowanie wschodnim dodatkiem jest – w tych publicznych, często używanych toaletach – zapalone kadzidełko.
Tak samo jest na dworcach i tu kolejny plus dla Chińczyków – toalet jest dużo. Ani razu w Kraju Środka nie stałam w kolejce do damskiej toalety, co jest u nas normą. A pociągi… ach, pociągi mają z reguły dwie toalety na wagon: jedną azjatycką, jedną europejską (o tym rozróżnieniu za chwilę), co prawda ta druga nie zawsze jest otwierana, ale jak się człowiek uprze i naprzykrzy konduktorom, to otworzą. Najlepsze jest to, że poza dwoma toaletami w wagonie jest również umywalnia, więc ci, co tylko chcą umyć zęby, nie zajmują miejsca bardziej potrzebującym.
Oczywiście najważniejszą sprawą w toaletowych porównaniach jest sama konstrukcja toalety. W kulturze europejskiej mamy dumny, porcelanowy tron, super wygodny w domowych pieleszach, ale najczęściej koszmar każdej kobiety gdziekolwiek poza domem. W szczegóły nie wchodzę; mężczyzn i tak to nie interesuje, im jest wszystko jedno (jak mniemam, bardziej ich porusza kwestia pisuarów, ale na ten grunt ja się z kolei nie zapuszczę), a damski ród doskonale wie, o co chodzi. Wschodni styl toalety to najkrócej rzecz ujmując – dziura w podłodze. Spotykana na wschód od Polski (np. na Ukrainie, ale też w Turcji), ale też w przyautostradowych toaletach publicznych Francji (przynajmniej jeszcze parę lat temu). Wygodny w użytkowaniu, łatwy w sprzątaniu (ach te panie w pociągu co raz dwa po nocy myły toalety mopami – u nas toalety w pociągach myte są chyba raz na 4 kursy ;)). Po prostu ideał, jak dla mnie przynajmniej.
Komentarze