Z Sa Pa do Yuanyang

Z Sapy skoro świt ruszyliśmy do miasteczka Lao Cai, gdzie znajduje się przejście graniczne z Chinami. Najpierw odstaliśmy swoją kolejkę po wietnamskiej stronie, potem krótki spacer przez most, i już byliśmy na miejscu. Tu od razu zaskoczyła nas różnica technologiczna między sąsiadami, gdyż karty wjazdowe, pracowicie wypełniane przez nas przy okazji każdego wjazdu do Chin długopisem, tym razem wypełniała maszyna. Pan obsługujący podsuwał paszport pod skaner, a maszynka wypluwała wypełnioną kartę. Cud techniki, psze Państwa. 

Zresztą kolejne zaskoczenie czekało na nas zaraz za rogatkami miasta, gdzie wpadliśmy w trzypasmową, pięknie utrzymaną autostradę. Jeszcze nie ucichły komentarze odnośnie Chińczyków i autostrad polskich, a już przejeżdżaliśmy przez budowane pośrodku pustkowia miasto. I nie, nie mam na myśli rozbudowjących się przedmieść istniejącego miasteczka. Być może się mylimy, ale wyglądało to tak, jakby ktoś stwierdził "a tu, walniemy sobie miasto na kilkaset tysiecy mieszkańców. Trochę taniego budownictwa, trochę droższych osiedli, wille dla partyjnych, oczywiście pałac dla komitetu partii, kilka sal widowiskowych i takich tam. I niech będzie dużo zielenii, bo tu taka pustynia. W trzy lata dacie radę, nie?"

 Żeby nie było tak różowo, to oczywiście poza autostradą, Chiny prowincjonalne niewiele się (na oko) zmieniły. Zresztą, by dotrzeć do celu podróży, czyli miejscowości Yuanyang (元阳), dość szybko opuściliśmy nawet te wąskie, zatłoczone lokalne drogi i ruszyliśmy najbardziej stromą, pełną zakrętów i przepaści drogą górską, jaką kiedykolwiek jechałam. Trwająca blisko trzy godziny podróż nieźle nas wymęczyła, ale widoki były tego warte.

P.S. Cenzura działa, więc zdjęcia będą wraz z notką wrzucone via email, bez uporządkowania

Ann




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty