Sapa, albo etnologia w działaniu

Siedzę lekko spalony słońcem w hotelowym pokoju i próbuję zebrać myśli wokół tego, co zobaczyłem dzisiaj, podróżując po okolicach Sa Pa; tytułem wprowadzenia, Sa Pa jest charakterystycznym obszarem Wietnamu. Nie tylko leży wysoko w górach (z okien hotelu zauważam co prawda głównie plac budowy następnego hotelu, ale kilkadziesiąt metrów dalej rozciąga się widok na masyw Fansipan, najwyższy szczyt Wietnamu, c.a. 3150 m. n.p.m.), ale i jej okolice stanowią turystyczną atrakcję z uwagi na duże ilości mniejszości narodowych naraz. Innymi słowy, Sa Pa słynie z tego, że na miejskich ulicach, jak i na poboczach lokalnych dróg spotykasz co chwilę kobiety i dzieci (nota bene, mężczyźni są prawie niewidoczni) o mało wietnamskich rysach twarzy, ubrane w kolorowe i egzotyczne - tak, także dla Wietnamczyków* - stroje. W okolicach samego Sa Pa, niewielkiego, jak na warunki azjatyckie, miasteczka, założonego zresztą niecałe 100 lat temu przez Francuzów, większość owych mniejszości stanowią ludy H'mong i Dao. Trudno zresztą pozbyć się pierwszego wrażenia, że tak dogodne i bliskie rozmieszczenie wiosek tych dwóch, zupełnie różnych od siebie narodów (różnią się nawet językami, z których, jeśli wierzyć przewodnikowi, żaden nie jest nawet przelotnie zbliżony do wietnamskiego) w jednej dolinie, opasanej asfaltowymi drogami i parkingami, stanowi rodzaj jakiegoś wielkoskalowego skansenu, przemyślnego etnograficznego oszustwa na użytek tak Wietnamczyków**, jak i westernerów.

 

Drugie ukąszenie nieszczerości możesz poczuć, kiedy za relatywnie niemałą opłatą odbywasz po górskiej dolinie trekking, którego główną atrakcją, poza samymi górsko-tropikalnymi krajobrazami, stanowią wioski zamieszkane przez H'mongów i Dao. Wioski nie prezentują sobą może poziomu skrajnego ubóstwa czy zacofania, ale nie mogłem pozbyć się tego niewygodnego wrażenia, że podziwiałem biedę i prymitywizm. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jestem niczym krakowski mieszczanin, który zachwycał się w początkach XX wieku zacofanymi wioskami tych egzotycznych, egzotycznych górali na Podhalu, a jednocześnie byłby gotów oddać rękę i nogę, byle tylko nie być zmuszonym do przeżycia nawet jednego dnia w podobnych warunkach.

Oczywiście do tego możemy doprawić sobie nastrój, widząc, że do sprzedawania lokalnego rękodzieła H'mongowie, Dao i wszystkie inne kolorowe (jeśli chodzi o stroje, oczywiście) mniejszości zatrudniają wręcz hordy małych dzieci, które, zajęte reperowaniem budżetu swojej rodziny, nie mają czasu ani pozwolenia na tak mało przydatne zajęcia, jak szkoła podstawowa (która zresztą nie jest prowadzona w ich ojczystym języku, który w przypadku H'mong nie ma nawet, AFAIK, formy pisemnej). Na szczęście jest jeszcze zamglony szczyt Fansipan, górska dolina z tarasowymi uprawami ryżu, wyłaniające się zza chmur rzędy górskich grzbietów porośniętych tropikalnym lasem, i to wszystko, co pozwala ci chociaż na chwilę zapomnieć, że gdzieś tam żyją ludzie, których egzystencja została zredukowana do bycia turystyczną atrakcją. I o tym, że to ty jesteś turystą.

PSJ

 

* czy też, skoro mówimy już o etnografii, populacji Việt, stanowiącej znakomitą większość etniczną Wietnamu, jak i nawet prowincji, w której leży Sa Pa

** Sa Pa jest górskim kurortem, popularnym nie tylko wśród westernerów i wszędobylskich backpackerów, ale i wśród Wietnamczyków z Ha Noi, zwłaszcza w gorącym sezonie letnim, gdzie zapewne ze swoimi temperaturami, nie przekraczającymi 30 st C, stanowi przystań arktycznego wręcz wytchnienia

 

 

Komentarze

Anonimowy pisze…
fenomenalne zdjęcia! proszę więcej!!!
a.
PS kto pstryka?
PPS tutaj leje...

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty