Wieczór w Kunmingu, albo uroki wielkich miast

Już od dwóch dni jesteśmy w stolicy Yunnan, czyli zacnym mieście Kunming. W porównaniu z dotychczas odwiedzanymi miejscami, o charakterze, nie bójmy się tego słowa, małomiasteczkowym (w tym w Jianshui, 建水, o którym najprawdopodobniej napiszemy później, ale nielinearność narracji to cecha wielkiej literatury), Kunming obfituje we wszelkie zdobycze cywilizacji.

Jedną z ważniejszych jest przylegająca do uniwersytetu uliczka pełna kawiarni i pubów, z której właśnie nadajemy - nasz hotel, mimo iż formalnie 4-gwiazdkowy, nie dorobił się wifi. Co istotniejsze, siedzimy w Game Coffe, z którą czujemy bliski związek już po 5 minutach; niektórym czytelnikom tego bloga wystarczy informacja, iż jest to pełnoprawny chiński odpowiednik naszego ulubionego Paradoxu, wypełniony po brzegi grami planszowymi (ZTCW, głównie w języku angielskim, ale są i chińskie tytuły. Co więcej, młodzi Chińczycy grają tu intensywnie) i piwem.

Oczywiście nie spędzamy urlopu wyłącznie w Paradoxie Game Coffe, zarówno wczorajszy, jak i dzisiejszy dzień wypełniony był zwiedzaniem miejsc, z których chętnie wrzucilibyśmy zdjęcia, ale jeszcze nie są gotowe. No dobrze, powinno znaleźć się coś z Yuantong Si, największej miejskiej świątyni buddyjskiej. Ponieważ trzeba będzie pewnie opublikować notkę emailem, prawdopodobnie zdjęcia wylądują na jej końcu i bez podpisów, a więc uwierzcie na słowo, że to 圆通寺。

W Yuantong Si można załapać się także na nabożeństwo buddyjskie
(antyklerykałowie mogą sobie odpuścić)

 

Od dwóch dni intensywnie testuję też swoje nogi i znajomość chińskiego (zaprzeczając przy okazji prawdzie, że kto nie ma w głowie, ten ma w nogach), próbując załatwić tansport do Kamiennego Lasu. Wydawać by się mogło, że największa atrakcja turystyczna okolicy, jeśli nie całej prowincji (przynajmniej, jeśli chodzi o rozreklamowanie) powinna być oznaczona wielkimi, neonowymi znakami i dostępna o każdej porze dnia i nocy. Tymczasem dla osoby nie znającej chińskiego, Kamienny Las mógłby leżeć nie tyle o sto dwadzieścia kilometrów od miasta, ale i na innej planecie - informacje z przewodników turystycznych są dranatycznie nieaktualne (FYI, spod głównego dworca kolejowego nie odchodzą żadne autobusy do Shilin, a najwcześniejszy pociąg odjeżdża nie o ósmej, a o dwunastej), informacji po angielsku nie ma żadnych, drogowskazów nie ma żadnych, nie ma niczego. Bogu dzięki, dogadałem się z jakimś młodym człowiekiem z biura informacji turystycznej kolei państwowych (sic!), który podpowiedział mi, skąd autobusy do Shilinu mogą odchodzić - jednak dopiero jutro będziemy weryfikować tę informację w praktyce.

Kunming ma jednak kilka innych sympatycznych miejsc do odwiedzenia, i z pewnością da się tu produktywnie spędzić nawet więcej czasu, niż nasze trzy dni. Fotki z krótkim opisem postaramy się wrzucić jutro, o ile wrócimy.

PSJ

P.S. Wygląda na to, że trafiliśmy na jakąś suszę stulecia, albo coś. Mogłoby nam dać do myślenia, kiedy szeroko reklamowany most Shuanglong w okolicach Jianshui wyglądał bardziej jak wiadukt*, ale później co i rusz to okazywało się, że rozmaite stawy/jeziorka/kanały prezentowały jedynie wyschnięte dno, martwe ryby i generalny obraz nędzy i rozpaczy.

 

* w przypadku mostu, o ile dobrze zrozumiałem naszego chińskiego kierowcę, mogło być to wywołane budową pobliskiej zapory, jednak bezsprzecznie - przynajmniej wg niego - wody nie ma tam już od trzech lat. Czas na update przewodników turystycznych.

 

Komentarze

elfka pisze…
a jakieś fotki z tego chińskiego Paradoksu będą? ;)

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty