Kilka luźnych impresji

Jianshui. Miasto, do którego dotarliśmy jeszcze przed Kunmingiem, relatywnie niewielkie, z ładnie odrestaurowaną starówką i kilkoma atrakcjami historyczno-architektonicznymi. W tym jedną z największych w Chinach świątyń konfucjańskich. Miasto, które, jak się wydaje, trapione jest potworną suszą (zdjęcie z mostu Shuanglong było w poprzednich notkach). Wyschnięty staw w świątynce, w której małe żółwie wdrapują się na martwego złotego karpia. Lokalna baijiu (chińska wódka) pita w restauracji wyglądającej jak scenografia do kostiumowego filmu w rodzaju Hero. Niedaleko leży XIX-wieczna wioska, onegdaj należąca do bogatego rodu (klanu?) 张, w której w nowych, lepszych czasach zagęszczono zaludnienie, zamieniając zabytek w śmierdzący, zasypany śmieciami slums.

 

Tonghai, zapomniana wioska zasiedlona przez potomków chińskiej wyprawy Kublaj Chana. Chaty z glinianych, suszonych cegieł i słomy. Wszyscy mówią po chińsku, ale starzy ludzie nadal myją warzywa i zamiatają podwórka w ludowych, mongolskich strojach (nie lubią jednak, by robić im zdjęcia).

Zapachy, smaki, kolory. Wszędzie kuszą cię suszone owoce, których nazw pewnie nie ma nawet w języku polskim. Na drodze na obrzeżach miasta, z dala od turystycznego szlaku, małe psy i dwa koty, stłoczone w drucianych koszach, obok wiejskiej trójkółki. Jestem głęboko przekonany, że na mięso. Z trudem opanowuję odruch wymiotny. W Jiangshui w karcie widziałem xiangrou, pachnące mięso, chińską nazwę psiny.

 

PSJ

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty