Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2012

Notka końcowa (albo i nie)

Obraz
I tak nasza wspólna podróż dobiegła końca. P. udał się na północ Chin, skąd - miejmy nadzieję - będzie od czasu do czasu pisał dalej. Ja tymczasem wróciłam do Hanoi, zmieniając w ciagu doby temperaturę otoczenia z 2 st. C na 36 st. C. Uff... W takich warunkach nie należy się przemęczać, więc w planach mam wygrzewanie starych kości, konsumpcję owoców morza oraz (w ramach czynu obywatelskiego na 1 maja) wypad do dżungli. Dla chłody wrzucę wam za to parę zdjęć z naszej ostatniej wycieczki z okolic Shangri-la: do Baishuitai (白水台), gdzie woda płynąca po wapiennych skałach uformowała fantastyczne tarasy*. Ann *Formacje Baishuitai porównywane są do Pamukkale w Turcji. Widziałam oba miejsca i tutaj podobało mi się znacznie bardziej. Zestawienie chropowatej skały, roślinności i wody jest niepowtarzalne. Brak tłumów turystów na pewno też nie był bez znaczenia...

Zdjęciowy piątek

Obraz
Zgodnie z obietnicą, materiał zdjęciowy do wczorajszego wpisu Niesamowity wiejski targ w Shigu - stoisko z dziwnymi ingrediencjami (m.in. suszone koniki morskie) Jangcy zbliżająca się do Kanionu Skaczącego Tygrysa Shangri-la i okolice Klasztor Sumtseling w Shangri-la  

W Komórce pod schodami prowadzącymi na poddasze Świata...

...ale w ich górnej części. Nie da się ukryć, że ze swoimi śmiesznymi 3.300 m n.p.m. i górami, z których najwyższa w okolicy nie przekracza nawet 7000 m., Shangri-La* nie leży na Dachu Świata. Ma jednak pewne punkty wspólne - leży na płaskowyżu, jest tu dużo Tybetańczyków (przewodnik podaje, że jakoby nawet 30% populacji), oraz można sobie odmrozić... nerki. Jeżeli przypomnę sobie, że trzy tygodnie temu startowaliśmy z Hanoi, gdzie temperatury codziennie przebijały 30 stopni, chce mi się płakać, ale łzy nie płyną z zamarźniętych oczu. Nie wychodziłbym z pokoju hotelowego, ale zaczynają w nim grzać dopiero po 17.30. Udało się przynajmniej znaleźć lokal dogrzewany tradycyjną "kozą", chociaż lokalne towarzystwo i tak siedzi w kurtkach. Jesteśmy przynajmniej przekonani, że w Shangri-La nie będą nam dokuczać szczury - wszystkie musiały już dawno umrzeć z wyziębienia. Inną rzeczą, wartą w tym miejscu wspomnienia, jest pierwszy przełom rzeki Jangcy, zwany Rozpadliną czy też Wąwozem

Małpy i szczury

Obraz
Tak, stare miasta mają zaiste wiele uroku. Żeby je bliżej poznać warto zakwaterować się w samym ich sercu. Zarówno Dali, jak i Lijang oferują noclegi w pięknie przygotowanych hotelach, hostelach i pensjonatach architektonicznie wpisanych w starą zabudowę. Jak się jednak przekonaliśmy, miejsca takie nie tylko cieszą oko, ale też kryją w sobie różne niespodzianki... Jednak o tym za chwilę. Pamiętacie być może, jak pisaliśmy tuż przed wyjazdem z Kumingu o planowanej wizycie w zoo? Nie pisaliśmy o niej zbyt wiele, gdyż raczej nie ma czego polecać. Miejsce to stanowi smutne połączenie lunaparku z miejskim ogrodem zoologicznym z zeszłej epoki. W Polsce parę takich przybytków się chyba zachowało w stanie szczątkowym. Jeśli mnie pamięć nie myli, to jednym z argumentów by nie likwidować ostatecznie tych miejsc (jak np. stare zoo w Poznaniu) było to, że na ich terenie żyją tabuny szczurów, które po zamknięciu ogrodu rozpełzłyby się po mieście. Nie wiem na ile to prawda w przypadku Polski, ale w

Stare miasta

Obraz
Dzisiaj będzie zbiorczo, ale druga połowa naszej podróży zyskała wspólny mianownik w postaci zwiedzania starych i turystycznie przeładowanych miast Yunnanu. Odwiedziliśmy dwa sztandarowe, niegdyś (na szczęście obecnie chyba już nie) kultowe w kręgach backpackerów miasta Dali (大理) i Lijiang (丽江), słynne głównie dzięki swym starówkom, wysokim cenom i tłumom turystów*. Nie zrozumcie mnie jednak źle, mimo wszystkich wymienionych wyżej epitetów, obydwa miasta warte są wszelkich trudów i wydatków. Obydwa zachowały - albo doskonale imitują - tradycyjną miejską substancję, architekturę, i obdarzone są niesamowitym klimatem, przywodzącym na myśl scenografię do filmów kostiumowych. Nie mniej zapierające dech w piersiach są warunki naturalne; kiedy zobaczyłem łańcuch gór wznoszący się nad Dali, pomyślałem, że tylko wybrzeże chorwackie między Dubrownikiem a Splitem może mogłoby się równać urokiem. " Niewiele już rzeczy zrobi na tobie podobne wrażenie" - powiedziałem sobie wtedy. Dwa

Always look on the bright side...

Obraz
Ton notki P. wynika z faktu, że nad Yunnan nadciągnął niż z deszczem, temperatura spadła do 19 stopni i udzielił nam się smutek tropików. Ratujemy się przed nim wódką różaną. Brzmi to może okrponie, ale smak ma niezły a zapach jest (moim zdaniem) wartością dodaną. W sumie zaskoczyła nas popularność swojskiej róży i to nie tylko w deserach (tak, tak w Kumingu popularne są całkiem europejskie wypieki, w tym wiele nadzianych marmoladą z róży). Tak obok może dodam, że Kuming jest największym eksporterem kwiatów w Chinach.   A wracając do kuchni, to Yunnan w ogóle kulinarnie odstaje od Chin, które do tej pory mieliśmy okazję zwiedzić. Przede wszystkim mają tu rewelacyjny ser kozi. Podają go smażony często z solą i pieprzem. W Dali specjalnością są tzw. serowe wachlarze , które konsystencją przypominają mi indyjskie chlebki, a smakiem - twaróg. Jak oni to robią??? Ponad to kuchnia yunnańska wyróżnia się ogromną liczbą grzybów wszelakich, ale z wyglądu i smaku przypominających nasze grzyby le

Kilka luźnych impresji

Obraz
Jianshui. Miasto, do którego dotarliśmy jeszcze przed Kunmingiem, relatywnie niewielkie, z ładnie odrestaurowaną starówką i kilkoma atrakcjami historyczno-architektonicznymi. W tym jedną z największych w Chinach świątyń konfucjańskich. Miasto, które, jak się wydaje, trapione jest potworną suszą (zdjęcie z mostu Shuanglong było w poprzednich notkach). Wyschnięty staw w świątynce, w której małe żółwie wdrapują się na martwego złotego karpia. Lokalna baijiu (chińska wódka) pita w restauracji wyglądającej jak scenografia do kostiumowego filmu w rodzaju Hero . Niedaleko leży XIX-wieczna wioska, onegdaj należąca do bogatego rodu (klanu?) 张, w której w nowych, lepszych czasach zagęszczono zaludnienie, zamieniając zabytek w śmierdzący, zasypany śmieciami slums.   Tonghai , zapomniana wioska zasiedlona przez potomków chińskiej wyprawy Kublaj Chana. Chaty z glinianych, suszonych cegieł i słomy. Wszyscy mówią po chińsku, ale starzy ludzie nadal myją warzywa i zamiatają podwórka w ludowych, mon

Kunming - zdjęcia

Obraz
Zgodnie z zapowiedziami, kilka zdjęć z Shi Lin. I jedno z miejskiej świątyni. Yuantong Si błądzilśmy wśród tych skałek ze 3 godziny. W środku są znacznie głębsze, niż się wydaje... ...tak po 8-9 metrów wysokości  

Kunming II, albo szybki update

Jeśli ktoś śledzi tego bloga z zapartym tchem, z pewnością ucieszy go wiadomość, że udało nam się w końcu dotrzeć do Kamerdolcowego Gaju, a.k.a. Shi Lin, a.k.a. 石林 (warto zapamiętać znaki, jeśli ktoś chciałby wybrać się tam na własną rękę). Jak pisaliśmy, informacje z przewodników są żałośnie nieaktualne, więc ogólny przepis na dotarcie z Kunmingu brzmi: 1. dotrzyj do 东部汽车客远站, możesz taksówką* 2. kup bilet do 石林, może być 景区, może być 县城 3. wysiądź na rondzie, albo na przystanku, na którym wysiądzie większość Chińczyków, przejdź do wielkiego budynku majaczącego na horyzoncie 4. zapłać 200 zł 5. wsiądź do elektrycznego wózeczka, dotrzyj do bramy 6. rozkoszuj się. Jokes aside, mimo zaporowej ceny naprawdę warto wybecelować tych parę złotych, i skatować się na tutejszych górskich** trasach. Widoki są zaiste jedyne w swoim rodzaju, przebijają nawet dolinę rzeki Świder. Jutro albo pojutrze postaramy się wrzucić zdjęcia. Jutro wyjeżdżamy do Dali wieczornym autobusem, więc może nie być ak

Wieczór w Kunmingu, albo uroki wielkich miast

Obraz
Już od dwóch dni jesteśmy w stolicy Yunnan, czyli zacnym mieście Kunming. W porównaniu z dotychczas odwiedzanymi miejscami, o charakterze, nie bójmy się tego słowa, małomiasteczkowym (w tym w Jianshui, 建水, o którym najprawdopodobniej napiszemy później, ale nielinearność narracji to cecha wielkiej literatury), Kunming obfituje we wszelkie zdobycze cywilizacji. Jedną z ważniejszych jest przylegająca do uniwersytetu uliczka pełna kawiarni i pubów, z której właśnie nadajemy - nasz hotel, mimo iż formalnie 4-gwiazdkowy, nie dorobił się wifi. Co istotniejsze, siedzimy w Game Coffe , z którą czujemy bliski związek już po 5 minutach; niektórym czytelnikom tego bloga wystarczy informacja, iż jest to pełnoprawny chiński odpowiednik naszego ulubionego Paradoxu , wypełniony po brzegi grami planszowymi (ZTCW, głównie w języku angielskim, ale są i chińskie tytuły. Co więcej, młodzi Chińczycy grają tu intensywnie) i piwem. Oczywiście nie spędzamy urlopu wyłącznie w Paradoxie Game Coffe, zarówno wcz

Tarasy, albo tytuł zastępczy, czyli wypiliśmy drinka i nie chce nam się wymyślać

Obraz
Znów musieliśmy się zerwać wcześnie, bowiem plan zwiedzania mieliśmy napięty. Przyjechaliśmy wszak do Yuangyang, by podziwiać tarasy ryżowe oraz wioski lokalnej mniejszości Hani rozsiane po okolicznych górach (znów jazda po serpentynach). Niby to samo co w Sapie a - jak się okazało - zupełnie co innego. Mniejszości etniczne, wyróżniające się bogatymi strojami, widać wszędzie w miasteczku i okolicznych miejscowościach. Jednak funkcjonują normalnie, tak samo jak pozostali mieszkańcy z większości (Han): handlują, prowadzą biznesy, pracują na polach. Nie ma tu ulicznego handlu rękodziełem, nie ma żebrzących dzieci (a widzieliśmy takie po zmroku na ulicach Sapy).* Miejscowi przyglądali nam się z takim samym zaciekawieniem, jak my im - jeden nawet uznał mnie za atrakcję turystyczną i koniecznie chciał mi zrobić zdjęcie komórką. Role się odwróciły :). Nie wiem tylko, jak długo taki stan potrwa. Przy kolejnych miejscówkach "do zobaczenia" (punkty widokowe, wejście do wioski Hani; bi

Z Sa Pa do Yuanyang

Obraz
Z Sapy skoro świt ruszyliśmy do miasteczka Lao Cai, gdzie znajduje się przejście graniczne z Chinami. Najpierw odstaliśmy swoją kolejkę po wietnamskiej stronie, potem krótki spacer przez most, i już byliśmy na miejscu. Tu od razu zaskoczyła nas różnica technologiczna między sąsiadami, gdyż karty wjazdowe, pracowicie wypełniane przez nas przy okazji każdego wjazdu do Chin długopisem, tym razem wypełniała maszyna. Pan obsługujący podsuwał paszport pod skaner, a maszynka wypluwała wypełnioną kartę. Cud techniki, psze Państwa.  Zresztą kolejne zaskoczenie czekało na nas zaraz za rogatkami miasta, gdzie wpadliśmy w trzypasmową, pięknie utrzymaną autostradę. Jeszcze nie ucichły komentarze odnośnie Chińczyków i autostrad polskich, a już przejeżdżaliśmy przez budowane pośrodku pustkowia miasto. I nie, nie mam na myśli rozbudowjących się przedmieść istniejącego miasteczka. Być może się mylimy, ale wyglądało to tak, jakby ktoś stwierdził "a tu, walniemy sobie miasto na kilkaset tysiecy mie

Sapa II, albo uzupełnienie

Obraz
Moje odczucia co do wiosek mniejszości etnicznych są takie, jak Pawła więc dodam tylko, że cały biznes wokół tej Cepeli pozostaje głównie w rękach Wietów, czyli większości etnicznej. Właściwie nie ma tu dobrego wyjścia dla turysty, bo tak: wszystkim kobietom i dzieciom lokalnym, które opadają cię chmarą, kasy nie dasz (w postaci zakupu drobiazgu typu torebka czy biżuteria). W przypadku dzieci, jak pisał P., jest to na dodatek moralnie wątpliwe, gdyż rodzina nie będzie miała skrupułów jeśli chodzi o posyłanie malucha na ulicę, a nie do szkoły.* Ale z drugiej strony kupując rękodzieło w wioskowych sklepikach (czy na oficjalnych targach) albo też korzystając z gastronomii czy innych usług miejscowych (np przewodników), wspierasz dobrze radzących sobie Wietów a nie H'mongów lub Dao... Czerwoni Dao Jednak poza tymi smutnymi przemyśleniami, trzeba powiedzieć, że północny Wietnam jest piękny. Charakterystyczny obraz tarasów z uprawą ryżu na pierwszym planie i zamglone góry na drugim, jes

Sapa, albo etnologia w działaniu

Obraz
Siedzę lekko spalony słońcem w hotelowym pokoju i próbuję zebrać myśli wokół tego, co zobaczyłem dzisiaj, podróżując po okolicach Sa Pa; tytułem wprowadzenia, Sa Pa jest charakterystycznym obszarem Wietnamu. Nie tylko leży wysoko w górach (z okien hotelu zauważam co prawda głównie plac budowy następnego hotelu, ale kilkadziesiąt metrów dalej rozciąga się widok na masyw Fansipan, najwyższy szczyt Wietnamu, c.a. 3150 m. n.p.m.), ale i jej okolice stanowią turystyczną atrakcję z uwagi na duże ilości mniejszości narodowych naraz. Innymi słowy, Sa Pa słynie z tego, że na miejskich ulicach, jak i na poboczach lokalnych dróg spotykasz co chwilę kobiety i dzieci (nota bene, mężczyźni są prawie niewidoczni) o mało wietnamskich rysach twarzy, ubrane w kolorowe i egzotyczne - tak, także dla Wietnamczyków* - stroje. W okolicach samego Sa Pa, niewielkiego, jak na warunki azjatyckie, miasteczka, założonego zresztą niecałe 100 lat temu przez Francuzów, większość owych mniejszości stanowią ludy H'