Dzień trzynasty, albo dalsze podróże po Hangzhou i okolicy

Zainspirowani wczorajszą wizytą w herbaciarni (chyba się tam jeszcze wybierzemy) wybraliśmy się dzisiaj do Muzeum Herbaty. Był to niemały spacer, bowiem muzeum owo znajduje się wśród wzgórz po przeciwnej (niż nasza) stronie jeziora, ale warto było. W nowocześnie zaaranżowanych salkach można zapoznać się z historią herbaty (w Chinach), dokładną klasyfikacją rodzajów herbaty ze względu na sposób przygotowania i obróbki, a także z dokładnym instruktażem prawidłowego zaparzania i podawania. Dowiedziałam się wielu zaskakujących rzeczy, min., że krzewy herbaciane są krzewami tylko przez działania człowieka, a dzikie wyrastały na całkiem spore drzewa.

plantacje herbaty w okolicy Longjing

W muzealnym sklepiku zakupiliśmy książeczkę zawierającą te wszystkie informacje oraz, oczywiście, miejscową herbatę Longjing cha (jej nazwę -龙井 - tłumaczy się jako „smocza studnia”).


Po tej interesującej wizycie zrobiliśmy przerwę na lunch, w czasie którego Paweł musiał zmierzyć się z chińską pszczołą (albo czymś pokrewnym), która bynajmniej nie ciągnęła do ogórków, czy okolicznych kwiatów, tylko do plastrów wołowiny na zimno. Nic innego jej nie pociągało a w wołowinie się niemal tarzała. W końcu Paweł użył swojego kung fu i szybkim ruchem uwięził ją pod miseczką.


Mimo dość dużego zmęczenia upałem i wyczerpującym spacerem, postanowiliśmy się dobić wizytą w pobliskiej największej świątyni buddyjskiej Lingyin (灵隐寺, língyǐn sì) oraz zwiedzić park Feilai razem z „Szczytem, który przyleciał” (Feilai Feng, 飞来峰). W kolejnych budynkach świątyni znajdują się ogromne posągi Archatów i Buddy, z których najbardziej imponująca jest 20-metrowa postać Siddharthy (historycznego Buddy). Równie ciekawe są posągi wykute w zboczach Feilai Feng.

świątynia Lingyin

buddyjskie rzeźby w zboczach Feilai Feng

Wieczór zakończyliśmy w restauracji serwującej tradycyjne potrawy Hangzhou – z najbardziej reprezentacyjnych dań, wybraliśmy krewetki w zielonej herbacie Longjing (pozostałe smakołyki to min. „kurczak żebraka” i wieprzowina Dongpo; może jeszcze będzie okazja ich skosztować). Poza krewetkami było jeszcze parę dań, także po kolacji ruszyliśmy jeszcze na leniwy spacer po odrestaurowaną starą uliczką Qinghefang, obecnie pełniącą rolę turystycznej alei handlowej, ale wieczorową pora nawet miło się tam spaceruje.

Ann

Dodam jeszcze, że wspomniana przez Anię herbata Longjing jest uprawiana w okolicy Muzeum Herbaty, we wiosce Longjing, i uznawana jest przez część koneserów za najlepszą zieloną herbatę Chin. Miejscowi w każdym razie nie pozwalają nikomu o tym zapomnieć. Gdyby tylko język chiński miał przypadki, to w Hangzhou słowo Longjing byłoby z pewnością odmienione przez nie wszystkie.



Spore wrażenie robi też Lingyin Si. Warto mieć na uwadze, iż dwie-trzy godziny to zdecydowane minimum na zwiedzenie połączonych kompleksów Lingyin Si i Feilai Feng - na dole kupuje się bilet wejściowy na cały "teren", natomiast wejście do samej świątyni jest dodatkowo płatne w osobnej kasie. Dalej w głąb terenu przylegającego do Feilai Feng znajdują się jeszcze jakieś dwie mniejsze świątynki, ale do nich nawet nie dotarliśmy. Obfotografowane buddyjskie rzeźby w skale są jedynie od strony strumienia i głównej ścieżki, natomiast my wleźliśmy na sam szczyt Feilai Feng, gdzie... niczego nie ma :) Nie jest to takie złe, bo jest to w sumie jedno z niewielu miejsc, gdzie nie ma również Chińczyków - po dwóch tygodniach ciągłego przebywania w tłumie ludzi może być to niewątpliwą zaletą (zwłaszcza, gdy nawet łazienka we własnym hotelu jest szklana - mam poważny deficyt prywatności). Kolejnym problemem jest powrót - pod wejściem do Feilai feng nie ma wolnych taksówek! My pojęchaliśmy autobusem miejskim, ale panował w nim niemożebny ścisk, a poza tym do przystanku trzeba przejść z 700 m, co po zwiedzeniu świątyni (ona też pnie się ostro pod górę) może być już problemem.

PSJ

Komentarze

Iza pisze…
Zaczynam myslec, ze to jakis globalny kataklizm musial zdeprawowac pszczela, tudziez osia??? psychike, bo w tym roku sama bylam swiadkiem jak pszczoly i osy z podlasia zamiast na arbusie i czeresniach rozlokowaly sie na miechu z grilla i ni chu chu nie szlo ich zneutralizowac. Jedna nawet niemal ciagnela ze sona kawalek karwoeki - i glupia myslala, ze z nim odleci:P
SinoNotes pisze…
Hm, w szerszej perspektywie to niepokojące, bo co jeśli zaczną się rzucać na ludzi w celach konsumpcyjnych? Na szczęście tutaj to była pierwsza pszczoła (osa?), którą widzieliśmy (pomijając wilekie - ze 3 razy większe o standartowego owada - prążkowane coś, co widzieliśmy już dwa razy i co wywołuje u mnie palpitacje serca. Najprawdopodobniej jest niegroźne, ale cóż... każdy ma swoje leki ;)). ann

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty