Dzień szósty, albo strach przed lataniem (z 88 piętra)




Kolejny dzień w Szanghaju postanowiliśmy spędzić na luzie, bez gonitwy po zaułkach. Po śniadaniu wybraliśmy się do Shanghai Museum. Uważnie obejrzeliśmy eksponaty w salach z antycznymi rzeźbami oraz przedmiotami z brązu, niemałą chwilę poświęciliśmy mniejszościom narodowym oraz meblom z dynastii Ming i Qing. Dość pobieżnie obeszliśmy ogromną wystawę chińskich monet, gdzie na końcu, w zbiorach z zagranicy, znaleźliśmy monetę z Piłsudskim (te jego wąsy nas przyciągnęły). Z sił opadliśmy przy kaligrafii i obrazach, a ceramikę zaliczyliśmy po łebkach. Tego się po prostu w jeden dzień nie da obejść. Z ciekawostek: Chińczycy namiętnie fotografują eksponaty w gablotach. A i my robiliśmy za obiekt zainteresowań – aż troje z nas zostało poproszone o pozowanie do zdjęć z zupełnie obcymi Chińczykami.

Ewakuowaliśmy się stamtąd, by przy kawie zregenerować siły. Wszak w planach mieliśmy jeszcze jedno muzeum. Z centralnego Placu Ludowego (gdzie znajduje się muzeum) metrem przemieściliśmy się do Pudong (浦东), czyli szanghajskiego Manhattanu. To tutaj wznoszą się najciekawsze i czasem najdziwniejsze wieżowce tego miasta. Ponoć tak naprawdę zaledwie 60% powierzchni biurowej jest tu wykorzystana, ale stawiali (i stawiają nadal!) kolejne wieżowce, żeby właśnie tak reprezentacyjnie to wyglądało. Tutaj też znajduje się jeden z najwyższych budynków Szanghaju – Oriental Pearl Tower, gdzie z tarasu widokowego za wygórowaną opłatą można podziwiać miasto niemal z lotu ptaka. My postanowiliśmy popodziwiać miasto z innego wieżowca, nie tak kosztownego (dla zwiedzających - 金茂大厦), ale o tym za chwilę.


panorama dzielnicy Pudong

Najpierw jednak opowiem, jak poszliśmy do Muzeum seksu (wiem, że na to czekacie). Nie jest to najbardziej reklamowane miejsce w Szanghaju, pewnie po to, żeby w Chińczykach (wszak to purytański naród) nie budzić niezdrowych emocji. Zatem bez wskazówek przewodnika dostać się tam praktycznie nie można. Muzeum mieści się w podziemiach u wylotu turystycznego tunelu łączącego Pudong z Bundem (przejście płatne, bo uatrakcyjnione pokazem multimedialnym, ale nie skorzystaliśmy). Wejście do samego muzeum (można by je pomylić z wejściem do miejskiego szaletu. Nie to, żebym uważał miejskie szalety w Szanghaju za nieatrakcyjne. - PSJ) płatne 20Y/os. W sumie obiektów nie ma jakoś bardzo dużo, najbardziej wyuzdane są ustawiane wysoko (co utrudnia dość niskim Chińczykom wgląd), no może poza jednym, którego ukryć by się nie dało (tu może kiedyś damy zdjęcie). Kilka tablic to doskonały przykład poprawności politycznej: było więc trochę danych o dyskryminacji kobiet w dawnych czasach (jako materiał ilustracyjny praska do miażdżenia stóp dziewczynkom oraz narzędzia do karania rozwiązłych kobiet) a także o „nietypowych zachowaniach seksualnych” czyli homoseksualizmie (tekst angielski był stonowany i wyważony niczym opinia polskiego episkopatu).

Na koniec postanowiliśmy udać się w wyższe rejony. Przewodnik doradził by zamiast płacić bajońskie sumy na Pearl Tower, udać się nieco dalej, do wspomnianego wieżowca Jinmao Dasha, gdzie również jest platforma widokowa a za znacznie niższą cenę. Co prawda cena z przewodnika już się zdezaktualizowała (obecnie to 70Y), ale i tak wyszło taniej. Na sam szczyt wybraliśmy się w trójkę, gdyż Paweł przejawia dziwną niechęć do takich wypraw. Na 88 piętro (340m) wjeżdża się windą pokonującą tą wysokość z prędkością 9m/s. Widok z góry jest świetny, choć widzialność nie była doskonała. Natomiast znacznie większe wrażenie niż patrzenie (w końcu przez grubą szybę, z dużym parapetem, tak że nie patrzy się bezpośrednio w dół) na zewnątrz, zrobiło na mnie zajrzenie w wewnętrzną studnię (odsłonięte jest zaledwie 30 pięter). Było to „zaledwie” sto kilkadziesiąt metrów, ale zdecydowanie bardziej w dół. Nawet mi się zakręciło w głowie.


panorama z Jinmao Dasha - 88 piętro, 340 metrów

Podsumowanie wieczoru zrobiliśmy w rewelacyjnej syczuańskiej restauracji. Ponieważ cały dzień wędrowaliśmy zaledwie o śniadaniu i jakimś serniczku do kawy, to wygłodniali rzuciliśmy się na kartę dań. Przyjmująca zamówienie kelnerka ze zdumieniem – jak nam się wydawało – spytała czy naprawdę aż 7 potraw zamawiamy. Mężnie przyjęliśmy to wyzwania i skonsumowaliśmy z wielkim apetytem wszystko, ale rozglądając się po sali i zaglądając sąsiadom-Chińczykom do talerzy doszliśmy do wniosku, że nie było to zaskoczenie, że AŻ siedem potraw, a ZALEDWIE. Nie wiem doprawdy gdzie Chińczycy to wszystko mieszczą...


GRATIS! zdjęcia wielkiego członka!

(muzeum seksu w Szanghaju).

Ann & PSJ

Komentarze

PSJ pisze…
jakaś chińska cenzura pocięła i połączyła notki z dwóch dni, tudzież usunięto zamieszczone zdjęcia - stąd pewna chaotyczność tekstu... niestety nie umiem tego naprawić.

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty