Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2008

Dzień dwudziesty pierwszy, czyli złe miłego końce...

Niestety zmiada klimatu z rozgrzanych jak piec hutniczy środkowo-południowych Chin na zimne przedmurza Mandżurii spowodowały, iż zaczynamy się rozkładać na przeziębienia. Szczęście w nieszczęściu, że to już końcówka wycieczki... Może to spowodować, że z urlopu płynnie przejdziemy na przyziemne, polskie chorobowe (tfu, tfu, odpukać). To juz ostatnia notka z Chin (jak mawiają Anglicy - as for now ), ale mamy jeszcze kilka przemyśleń o Chinach w ogólności, które zamierzamy na spokojnie spisać i opublikować tutaj w najbliższym czasie. Zatem nie mówimy Żegnajcie! , ale Do zobaczenia. PSJ

Dzień dwudziesty, czyli cesarz to ma klawe życie, oraz pożegnania

Obraz
Zerwać musieliśmy się niestety też wcześnie, gdyż śniadanie serwują tu między 7.30 a 8.30, barbarzyńskie zwyczaje. Po skonsumowaniu sadzonego jajka, miękkich tostów z dżemem i chińskich mantou'ków (podanych na wyrażone po chińsku żądanie Pawła; chyba próbowano nas potraktować europejskim śniadaniem ;)), ruszyliśmy na zwiedzanie cesarskiej rezydencji. Niestety dzisiaj pogoda nie dopisała, od rana było pochmurno, gdy ruszyliśmy zaczęło padać (na szczęście była to raczej mżawka i dość szybko przeszła). Wreszcie przydały się targane przez całą podróż swetry i kurtki, choć nie powiem żebym była szczęśliwa z tego powodu. W rezydencji najpierw zwiedziliśmy wystawy umiejscowione w głównych budynkach, a następnie wypuściliśmy się na teren rozległego parku z rozlicznymi pawilonami, świątynkami itp. Widać, że tutaj sezon właściwie się skończył, bo choć turystów było sporo, to na tym rozległym terenie przepadali. Obsługa też niespecjalnie się przykładała do roboty, poboczne wystawy często były

Dzień dziewiętnasty, czyli wielki paw w Chengde

Obraz
Chengde już na wejściu zrobiło na mnie znacznie lepsze wrażenie niż Tai'an, choć jest to równie niewielka miejscowość. Niestety, choć świeciło słońce, dało się odczuć, że jesteśmy na północy - było znacznie, znacznie chłodniej. Szybko więc pojachaliśmy do hotelu, który - ku naszemu zaskoczeniu - okazał się stylizowany na cesarskie pawilony. W środku to oczywiście normalne pokoje hotelowe, ale z zewnątrz przypomina to tradycyjną chińską zabudowę. Kolejna niespodzianka miała miejsce, gdy odświeżaliśmy się po podróży. Podczas gdy Paweł siedział w łazience, usłyszałam dziwny dźwięk. Najpierw podejrzewałam Pawła o jakieś na wpół ludzkie popisy wokalne, ale dźwięk się powtarzał i bardziej przypominał zepsuty klakson dziecięcego rowerka. Zresztą Paweł wychynął z łazienki, również przywabiony tym dźwiękiem. Otworzyliśmy więc drzwi (zastanawiając się czy to przypadkiem nie dziwaczny dzwonek) i naszym oczom ukazał się... paw. Takie ptaszysko, znaczy się. Później okazało się, że na terenie h

Dzień osiemnasty, czyli Długi Marsz (na północ)

W Tai'anie spędziliśmy nockę, a kolejnego dnia jechaliśmy dalej na północ, by po przecięciu Pekinu udać się do Chengde . Niestety pociąg mieliśmy dopiero o godz. 22.45. Wcześniej w Tai'an planowaliśmy dość dokładne zwiedzenie jeszcze jednego istotnego zabytku w okolicy, kompleksu świątynnego Dai Miao , ale rano okazało się, że pada. Doczekaliśmy więc godziny, o której musieliśmy opuścić hotel i chcąc nie chcąc poszliśmy zwiedzać świątynie w deszczu, co już nie było takie przyjemne. Szczególnie, że obsługa również cierpiała na jesienny splin i nie chciało im się nawet zapalać światła w pawilonach wystawowych dla tych nielicznych turystów, kręcących się po terenie. Kompleks świątynny robi duże wrażenie ze względu na swój ogrom i niewątpliwy splendor - stąd właśnie rozpoczynały się pielgrzymki cesarzy na Tai shan. My jednak, po dość szybkim obejściu pawilonów, udaliśmy się do lokalnej kawiarni, by przeczekać deszcz. Co faktycznie nastąpiło po jakichś kolejnych dwóch godzinach (kil

Dzień szesnasty i siedemnasty, czyli zdychamy na Tai Shan

Obraz
Po dniu spędzonym na przemieszczaniu się między klimatyzowanymi lokalami nad Zachodnim Jeziorem ruszyliśmy na dworzec w Hangzhou . Jeszcze kilkadziesiąt minut oczekiwania w poczekalni ogólnej (wszędzie chyba wyglądają tak samo: wielka hala wypełniona długimi rzędami plastikowych krzesełek, kończąca się metalowymi bramkami, przez które wypuszcza się podróżnych na perony w momencie kiedy pociąg podjeżdża lub już podjechał – nie ma więc przesiadywania na peronach jak w Polsce). Wreszcie przyjechał nasz pociąg – na leżące trzeba być wcześniej, z reguły są odprawione ok 30min. przed planowaną godziną odjazdu – wpakowaliśmy się więc grzecznie na nasze twarde leżące. I cóż, nie było aż tak źle, jak można to sobie wyobrażać. Jasne, twarde leżące są bardziej klaustrofobiczne, gdyż zamiast dwóch łóżek na każdej ścianie jest ich trzy, poza tym nie ma przedziałów, więc nie jest tam zbyt intymnie, ale co tam, w końcu to pociąg ;). Nie było jednak też tak towarzysko, jak to wyczytaliśmy w internecie

Dzień piętnasty, w lesie pagód

Obraz
No dobrze, nie poszliśmy tak od razu do miejscowego Carrefoura na zakupy. Najpierw pojechaliśmy na naszą ostatnią wycieczkę w Hangzhou. Miejski autobus za 2Y/os zawiózł nas w pobliże Pagody Liuhe Ta (można to tłumaczyć jako Pagodę Sześciu Harmonii, ale też jako Pagod ę Liuhe od imienia chłopca, który według lokalnych wierzeń poskromił Smoka-Króla Rzeki). Wleźliśmy na sam szczyt pagody, niestety widok nie był tak zachwycający, jak mógłby być, z powodu zamglenia. Przede wszystkim okazało się, że Hangzhou leży nie tylko nad jeziorem, ale i nad potężną rzeką, szerokości co najmniej kilometra. Co ciekawe, budynek z zewnątrz ma 13 pięter, a od środka tylko siedem. W czasach historycznych służył za latarnię hm... rzeczną. jaka wielka... pagoda! Nastepnie powłóczyliśmy się po wzgórzowym parku, gdzie znajdują się miniatury pagód z całych Chin. Znalezliśmy nawet kilka takich, które widzieliśmy "na żywca" w czasie tej lub poprzedniej podróży po Kraju Środka. Bardzo się nam ten par

Dzień czternasty, czyli relaks

Obraz
Po przedwczorajszym maratonie postanowiliśmy trochę sobie odpuścić i spokojnie pospacerować wokół jeziora, często przysiadując na ławeczkach. Żeby lepiej wtopić się w tłum wzięłam nawet parasolkę, bowiem Chinki używają parasoli i na deszcz i na słońce (zresztą zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem). Zatem najpierw przemieściliśmy się autobusową linią turystyczną do wejścia na groblę Su i spacerowym krokiem zaczęliśmy się przemieszczać w tłumie Chińczyków (i nie tylko; już dawno nie widziałam tylu białych twarzy ;)). Takie leniwe spacerowanie było miłą odmianą po bieganiu po wzgórzach... grobla Su (苏堤) I tym spacerowym krokiem przebyliśmy całą groblę Su i udaliśmy się do „naszej” herbaciarni, gdzie miło spędziliśmy najgorętsze godziny dnia. Pokrzepieni owocami i herbatą, postanowiliśmy jednak trochę się powspinać, więc ruszyliśmy na poszukiwanie małej, zagubionej wśród nadjeziornych wzgórz świątyni taoistycznej. Najpierw trafiliśmy do Pagody Wielkiego Buddy, skąd rozcierał się przepiękny

Konkurs nr 3

Dziś będzie audiotele. Rzecz jest prosta, wygrywa pierwsza osoba, która udzieli prawidłowej odpowiedzi (UWAGA: 2 odpowiedzi są prawidłowe i trzeba podać obie). A pytanie jest następujące: Co grają polewaczki miejskie (takie maszyny czyszczące ulice) w Hangzhou? a) hymn Chin b) Scarborough Fair c) Happy Birthday d) Marsyliankę e) Jingle Bells

Dzień trzynasty, albo dalsze podróże po Hangzhou i okolicy

Obraz
Zainspirowani wczorajszą wizytą w herbaciarni (chyba się tam jeszcze wybierzemy) wybraliśmy się dzisiaj do Muzeum Herbaty. Był to niemały spacer, bowiem muzeum owo znajduje się wśród wzgórz po przeciwnej (niż nasza) stronie jeziora, ale warto było. W nowocześnie zaaranżowanych salkach można zapoznać się z historią herbaty (w Chinach), dokładną klasyfikacją rodzajów herbaty ze względu na sposób przygotowania i obróbki, a także z dokładnym instruktażem prawidłowego zaparzania i podawania. Dowiedziałam się wielu zaskakujących rzeczy, min., że krzewy herbaciane są krzewami tylko przez działania człowieka, a dzikie wyrastały na całkiem spore drzewa. plantacje herbaty w okolicy Longjing W muzealnym sklepiku zakupiliśmy książeczkę zawierającą te wszystkie informacje oraz, oczywiście, miejscową herbatę Longjing cha (jej nazwę -龙井 - tłumaczy się jako „smocza studnia”). Po tej interesującej wizycie zrobiliśmy przerwę na lunch, w czasie którego Paweł musiał zmierzyć się z chińską pszczołą (

Dzień dwunasty - dalsze rajdy po Hangzhou

Obraz
Wczoraj postanowliśmy ruszyć spacerkiem wzdłuż Jeziora Zachodniego i tak też uczyniliśmy, robiąc tylko postój na kawę z ciastkiem (śniadanie w hotelu co prawda mamy, ale jest ono w wersji jedynie chińskiej, i to raczej ubogiej i kiepskiej). Ruszyliśmy w stronę północno-zachodnią jeziora, delektując się przyjemnym, lekkim wiaterkiem i ładnymi widokami. Chińczyków jest tu zatrzęsienie, a białych jakoś dziwnie mało, co (chyba?) powoduje, że wszyscy się na nas gapią. widoki nad Jeziorem Zachodnim (Xi hu) Gdy już nas to zmęczyło, uciekliśmy z głównej trasy do pięknych ogrodów, gdzie mogliśmy odpocząć od wścibskich spojrzeń. Zwiedziliśmy min. mały, ale bardzo urokliwy park, należący do Towarzystwa Rytowników Pieczęci. ogród Towarzystwa Rytowników Pieczęci W międzyczasie zgłodnieliśmy już nieco, a poza tym chcieliśmy przeczekać największy upał, więc zaczęliśmy się rozglądać za jakąś restauracją. W związku z tym odeszliśmy znad brzegu jeziora, gdyż tam mieszczą się głównie kawiarnie. Chwilę po

Dzień jedenasty - oko w oko z tajfunem, oraz nocne wyjście na sichu

Obraz
No dobrze, nie na "sichu", tylko Xi hu ( 西湖), czyli Jezioro Zachodnie. Ale, jak mawiają autorzy kiepskich kryminałów, "nie uprzedzajmy faktów". Wczoraj wieczorem, z okazji chińskiego Święta Środka Jesieni (中秋节), nakupowaliśmy w pobliskim sklepiku tradycyjnych "księżycowych" ciasteczek ryżowych, które spożyliśmy w zaciszu hotelowego pokoju. Była okazja, żeby znowu nawiązać do pierwotnie zakładanego leit-motivu bloga, czyli świnek pekinek. Świnki pekinki życzą wesołego Święta Środka Jesieni! Dzisiejszy poranek nadal trzymał nas w niepewności, co do dalszych planów podróży. Około 10.00 było jednak jasne, że 台风 ( taifeng), czyli nasz swojski tajfun, nie odpuszcza, i o podróży statkiem możemy zapomnieć. Jak powiedziała pani Feng - "没办法". Nie ma rady. Kilka nerwowych telefonów między Pekinem, nami, koczującymi w "tanim hoteliku", oraz szanghajskim agentem turystycznym załatwiło jednak sprawę. Podjęliśmy męską decyzję o przedłużeniu pobytu w H

Dzień dziesiąty - Shanghaied! *

Trudno mi w zasadzie dodać coś do tego, co Anna napisała o naszym dniu w Tongli (同里 ) oraz pożegnalnym wieczorze w Suzhou (苏州). Udało nam się przejechać na wywalczonych przeze mnie biletach do Szanghaju. Udało się następnie odnaleźć jakiś leżący na uboczu, ale polecany przez Lonely Planet (chyba z powodu niskich cen...) pensjonat, mimo iż kierowca szanghajskiej taksówki nie wiedział, gdzie jest ulica 临潼 ( lintong ), a ja nie do końca rozumiałem, co on do mnie mówi. Potem jednak – nieoczekiwanie – zaczęły się schody. Wesoła, aczkolwiek nie mówiąca w ogóle po angielsku pani Feng – nasz agent turystyczny w Szanghaju, ukrywający się w kolejnym z trudem odnajdywanym przez taksówkarzy hotelu – poinformowała mnie dziś z troską, iż nie mogę odebrać naszych biletów na statek na Putuo shan , gdyż szaleje lub zbliża się (znowu nie do końca zrozumiałem) tajfun, i statki nie pływają. Co gorsza, na Putuo shan mamy zrobioną rezerwację na dwie noce, która może nam przepaść – Putuo to wyspa, na którą

Dzień dziewiąty, czyli dalej w Suzhou i okolicach

Obraz
Dzisiaj postanowiliśmy na własną rękę zrobić sobie wycieczkę do kolejnego z wodnych miast. Tongli leży w odległości ok 30km od Suzhou i nasz (papierowy) przewodnik twierdził, że z dworca autobusowego można swobodnie złapać jeden z turystycznych autobusów zmierzających do tego miasta. Zatem po śniadaniu złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy na dworzec. Pierwsze wrażenie? Morze Chińczyków i ani jednego białego na horyzoncie. Przez dworzec przewalały się dzikie tłumy. Paweł dzielnie wkroczył do środka i po dłuższej chwili (którą my spędziliśmy na dworze zbierając przeciągłe spojrzenia miejscowych) wynurzył się z czterema biletami na autobus (8Y) oraz biletami do zabytkowej części Tongli (80Y). Okazało się, że faktycznie turystyczne autobusy odchodzą co godzinę i jak już człowiek trochę ochłonie, to stwierdzi, że jest to wszystko całkiem sprawnie zorganizowane. Po kupieniu biletu trzeba odczekać do chwili 15min-do-odjazdu, przepchać się przez zatłoczoną poczekalnię do wyjścia nr 1 (na sz