Sukhothai, dzień 5

Kolejny dzień łażenia po ruinach. Tym razem wzięliśmy tuk-tuka, który wywiózł nas do najdalszych świątyń i (na nasze życzenie) porzucił. Poza pierwszą ruiną, w której przez chwilę urzędowała tajska wycieczka szkolna byliśmy w tych zabytkach całkowicie sami. No pomijając pilnowaczy, którzy się dyskretnie kręcili przy każdej jednej zrujnowanej świątyni. Co prawda niewiele się tu da ukraść, ale turyści wiadomo, miewają głupie pomysły, więc może dobrze, że ktoś ma na nich oko (ja się na przykład zastanawiałam, czy w przypadku odwodnienia można zajumać Buddzie wodę z ołtarzyka, czy jednak byłoby to straszne bluźnierstwo…). Tak czy siak warunki idealne: cisza, spokój, ptaki i cykady dają koncert, żadnego opornego roweru w okolicy, no żyć, nie umierać, tylko iść od świątyni do świątyni.
A jak już obeszliśmy północny kwartał, to kolega Jakub wziął na siebie wezwanie transportu i znowu jak paniska podjechaliśmy do kolejnych malowniczych ruin. 
Po tej ciężkiej robocie udaliśmy się na zasłużony odpoczynek, czyli nad basen obecny w zestawie z naszym noclegiem. Nie powiem, miło się moczyło tyłek w tych 36 czy 38 stopniach… Później pożegnalna kolacja w tej samej knajpie, co wczoraj (wołowino z ananasem będę cię wspominać ciepło!). A jutro, jak kierowca i szczęście dopiszą, będziemy nadawać z kolejnej miejscówki, czyli Chiang Mai.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty