Chiang Rai, dzień 9
Skoro świt zerwaliśmy się, żeby przy pomocy minivana przemieścić się do Chiang Rai - krainy gdzie duchowość miksuje się z komercją, a kreatywność z kiczem. W planach było odwiedzenie trzech miejsc i plan został zrealizowany w pełni, ale powiem szczerze, że trochę nie byłam gotowa…
Najpierw trafiliśmy do instagramowego must see, czyli Białej Świątyni (Wat Rong Khun). Jest to częściowo świątynia buddyjska, częściowo galeria sztuki w całości stworzona przez Chalermchaia Kositpipata. Tworzy ją od 1997 roku, a koniec planuje na 2070 (nie wiem czy planuje dożyć…). Kłębią się tam oczywiście tłumy, ale i tak całość robi wrażenie.
Na drugą nóżkę poszliśmy zwiedzić Niebieską Świątynię (Wat Rong Seul Ten), która obstalował uczeń pierwszego artysty na miejscu zrujnowanych lokalnych świątyń. Miejsce znacznie bardziej skromne i mniej artystycznie pojechane.
Po obiedzie natomiast zaliczyliśmy ostatni punkt programu, czyli Czarny Dom (Muzeum Baan Dam). Tutaj już jest instalacja artystyczna na całego, a twórca ma dziwny kink na bawole rogi i skóry aligatorów czy innych krokodyli. Nie powiem żebyśmy wiele z tego zrozumieli, ale było to ciekawe. Jutro jeszcze bardziej skoro świt zrywamy się na samolot i w dwóch skokach przemieszczamy się do Singapuru, opuszczając na krótko Tajlandię.


































Komentarze