Singapur, dzień 11
No powiem wam, że nie jest lekko. Nie wiem jak sobie tu radzili w czasach bez klimy, ponieważ połączenie temperatury i wilgotności jest absolutnie zabójcze. Ale się nie poddajemy. Poszliśmy dziś do tutejszego ogrodu botanicznego, bo wiecie: zacienienie, trochę wody, wydawałoby się, że będzie znośnie. Nikt mi nie powiedział, że te ogrody zajmują powierzchnię 82 hektarów. Tyle może nie zeszliśmy, ale nogi znowu nam wchodzą w wiadomo co. Ale było warto, bo to naprawdę super pomyślany i zrobiony ogród. Trochę wam tu zarzucę flory i fauny, choć jeśli chodzi o tą ostatnią, to mniej niż bym chciała, bo nie spotkaliśmy ani wydr ani małp, które w parku rezydują. Były natomiast żółwie, jaszczury, koguty i sporo motyli (niestety nie dawały się ustrzelić za bardzo). Widziałam też w przelocie ze dwa egzotyczne ptaki, ale nie mam ich zdjęć.
Wracając zahaczyliśmy o dzielnicę Little India, żeby się posilić. Nie mieliśmy już jednak sił na szerszą eksplorację. Jutro kończymy przygodę z Singapurem i wracamy do Bangkoku, ale tylko na jeden dzień w tranzycie na południe Tajlandii.



































Komentarze