Bangkok, dzień 1

Zaliczyliśmy dziś podstawowe punkty programu, czyli Wielki Pałac Królewski i trzy najważniejsze świątynie. Na terenach pałacowych znajduje się świątynia szmaragdowego Buddy, ale nie można w niej robić zdjęć, więc jej tu nie znajdziecie. Natomiast poza świątynią polecam bardzo Queen Sirikit Museum of Textiles - można pooglądać królewskie ciuszki i dowiedzieć się tego i owego o Tajlandii przez pryzmat ubioru.













 

Poza tym byliśmy w świątyni Leżącego Buddy (Wat Pho) i tej drugiej (Wat Arun, gdzie Budda był w wydaniu stojącym i siedzącym, także wszystkie stany zaliczone, plus trochę buddyjskiej propagandy). W tej drugiej do biletu dawali wodę, ale żeby nikt nie cwaniakował, to dawali też pieczątkę na rękę. Pieczątkę z jakiegoś niezmywalnego tuszu, więc teraz wyglądamy jakbyśmy byli na jakiejś niezłej imprezie. Wat Arun jest też ewidentnie wysoko na liście turystów (głównie chyba miejscowych), którzy wykupują pakiet: cosplay tajskiego arystokraty i sesja zdjęciowa na terenie świątyni, często z profesjonalnym fotografem. Niezły biznes. 

 




























Na drugie śniadanie zjedliśmy polecany na insta i jakoby z wyróżnieniem Michelin Mango sticky rice i był znakomity. Do tego świeży kokos i czego chcieć więcej od życia… (na pewno nie kolejnej matchy, niestety okazało się, że 3 to już za dużo dla mojego gardzącego kofeiną organizmu, chlip). A na kolację były morskie dziwactwa... 





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty