Chiang Mai, dzień 6
Zaczęty z lekkim opóźnieniem, gdyż nastąpił jakiś zamęt w komunikacji, skutkiem czego na transport czekaliśmy dodatkowe 2 godziny. Ale jak już przyjechał to poszło jak z płatka. Przejechaliśmy między Sukhothai a Chiang Mai samochodem i muszę powiedzieć, że ruch i infrastruktura zaskoczyły mnie raczej na plus.
Po szybkim ogarnięciu nowego lokum (tym razem mamy cały tajski dom dla siebie i jest to też ciekawe doświadczenie) i siebie poszliśmy na spacer po mieście, zaczynając od obiadu. Obiad spożyliśmy w już sprawdzonej przez znajome towarzystwo lokalu i był znakomity. Później zrobiliśmy obchód po najważniejszych punktach miasta i muszę powiedzieć, że Chiang Mai zrobiło całkiem niezłe pierwsze wrażenie, choć jest tu bardzo dużo białych a co za tym idzie dużo knajp z zachodnim żarciem, studiów tatuażu, rękodzieła oraz hipsterskich sklepików i kawiarni.
A na koniec dnia niektórzy zaryzykowali specjały z durianem i żałowali. Ja już przygodę z tym owocem zaliczyłam dawno temu w Wietnamie i o ile zwykle pamięć mam krótką, tak tutaj jakoś mnie nie ciągnęło do powtórki - i jak się okazało słusznie. Ze śmierdzących dań zdecydowanie wygrywa u mnie stinky tofu. Jutro natomiast w planach lekki trekking o ile siły dopiszą.

















Komentarze