Chiang Mai, dzień 8, w którym nie zauważyłam trzęsienia ziemi, bo robiłam zdjęcia...
Dzisiaj miał być luz i relaks. Głównym celem naszej wycieczki był Ogród Botaniczny ufundowany przez królową. Ogród składa się z kilku atrakcji. Pierwsza z nich to łażenie ponad dżunglą po metalowym wybiegu. No i tutaj okazało się, że luz tak, ale nie do końca pełen relaks. W którymś momencie członkowie wycieczki stwierdzili, że konstrukcja nieco się buja i stwierdzili, że może jednak nie ufają tak mocno tajskiej myśli technicznej… Ale tak czy siak dość niespiesznie skierowaliśmy się do wyjścia (ja tam robiłam fotki i niczego nie zauważyłam). Przy wyjściu jakiś facet zaczepił P. i pokazuje mu na telefonie, jak nagrał, że znak zawieszony przed wejściem intensywnie się bujał. I tak oto dowiedzieliśmy się, że doświadczyliśmy trzęsienia ziemi. Pewnie już większość z Was wie, więc się nie będę rozpisywać, ale dziękujemy za wyrazy troski, które wysłaliście nam, bo wiem, że zdjęcia z Bangkoku mogły wprawić w niepokój.
Drugim efektem trzęsienia ziemi był fakt, że nie weszliśmy do Muzeum Historii Naturalnej, które zamknięto właśnie z jego powodu (dopiero wieczorem dowiedzieliśmy się, że Tajowie pozamykali wiele instytucji na wszelki wypadek). Natomiast sam ogród botaniczny jest fajny, jak się lubi takie atrakcje (ja bardzo), ale nie jest oszałamiający. Mocne 4, można ale nie trzeba.
W drodze powrotnej zjedliśmy jeszcze obiad nad rzeką (przechodząc do niej po linowym, nieco chybotliwym moście - jak widać bardzo byliśmy na luzie), a potem wróciliśmy do Chiang Mai, gdzie zdaliśmy samochód, zrealizowaliśmy formalności konieczne dla kolejnych etapów naszej podróży i udaliśmy się na nocny targ, gdzie znowu był wciągnięty kleiki ryż z mango. Mango tutaj są boskie.
Jutro w planach całodniowa wycieczka do Chiang Rai - trzymajcie kciuki, żeby tym razem wszystko poszło bez niespodzianek.






















Komentarze