Chiang Mai, dzień 7
Dzisiaj zasadniczo chodziliśmy głównie pod górę. Czasami nawet wspierając się linami lub na czworakach. Zrobiliśmy coś koło 110 pięter. Nie mogę narzekać, bo pomysł był mój, choć wypaczony w realizacji.
Najpierw z całkiem spoko szlaku odbiliśmy w bok do opuszczonej świątyni (właśnie tam trzeba się było wspierać linkami). Potem wróciliśmy do szlaku głównego i dotarliśmy do pierwszego celu wycieczki - przepięknej świątyni Wat Pha Lat - chyba najładniejszej z obejrzanych do tej pory.

A potem zamiast podjechać lub od biedy podejść skrajem jezdni do kolejnego celu (świątyni Wat Phra That Doi Suthep), to poleźliśmy szlakiem na przełaj. Szlakiem, który w zasadzie był zamknięty ale ciii… spotkaliśmy na nim jakichś pojedynczych ludzi idących z przeciwka, ale głównie byliśmy na nim sami. W pewnym momencie coś zaszumiało w dżungli i zrobiło się trochę niepewnie. Okazało się, że to stado małp przełaziło z jednej strony lasu na drugą. Stety niestety w takiej odległości, że zdjęcia by tego nie oddały, więc musicie uwierzyć na słowo. W końcu się wdrapaliśmy na górę, gdzie okazało się, że do ostatniej świątyni trzeba wejście po 300 schodach. Było ciężko, ale daliśmy radę.

W nagrodę na kolację były doskonałe tajskie przysmaki, tym razem w wersji wege.






















Komentarze