Singapur, dzień 10
Podróż choć długa przebiegła bez zakłóceń. Co prawda wydostanie się z singapurskiego lotniska chwilę nam zajęło, ale w końcu się udało. Nocujemy w Chinatown, więc oczywiście od razu wygłodniali poszliśmy na chińskie jedzenie. P. znalazł doskonałą knajpę syczuańska i zrobiliśmy sobie ucztę. Najlepsze: mimo ze angielski jest tutaj językiem urzędowym, a obsługiwała nas młodzież, to po angielsku zamawianie szło opornie, ale na szczęście P. zaczął się z nimi komunikować po chińsku i poszło jak z płatka.
Potem zrobiliśmy sobie spacer po obowiązkowych punktach programu, czyli nabrzeże z widokiem na najsłynniejsze budynki Singapuru oraz lwosyrenę, która jest symbolem miasta. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze hinduską świątynię, pozostałości najstarszej (czy też jednej z najstarszych tutaj) chińskiej świątyni, czy pomnik zabaw dziecięcych, naruszających zasady BHP. Niestety nie zauważyliśmy jeszcze ani jednej wydry, a w zasadzie dla nich tu przyjechaliśmy (przynajmniej wg P.).
Na koniec zaliczyliśmy pokaz światło-dźwięk w futurystycznym ogrodzie Gardens by the Bay. Sporo wrażeń, jak na dzień, który aktywnie rozpoczęliśmy po 16. Jutro na luzie kontynuujemy zwiedzanie Singapuru.
























Komentarze