Let some people be happy first.

Nie wiem, jaki to omen, ale droga z Kunming do Tianjin upłynęła mi pod znakiem burzy - konkretniej rzecz ujmując, przelotu nad rozległym, burzowym frontem. Chyba nigdy wcześniej nie miałem jeszcze okazji. Błyskawice oglądane z góry są pięknym widowiskiem, chociaż byłem do tego stopnia zmęczony, że po raz pierwszy w życiu przespałem lądowanie; otworzyłem oczy na jakieś 10 sekund przed dotknięciem pasa startowego przez samolot. Pomyślałem wówczas, że straciłem okazję na obejrzenie mojego nowego miasta z lotu ptaka. Jak się okazało, nieco przedwcześnie...

Nie licząc pierwszej nocy, kiedy to pierwszym zetknięciem z Tianjinem było wsunięcie do mojego pokoju ulotki miejscowej agencji towarzyskiej (jakieś 3 minuty po tym, jak zamknąłem za sobą drzwi, co świadczy o dobrej synchronizacji między recepcją a pimp daddy, zwłaszcza, że dotarłem na miejsce dobrze po pierwszej nad ranem), każde wyjście na zewnątrz utwierdza mnie w przekonaniu, że Tianjin to miasto ciekawe i w pewien sposób wyjątkowe (jak na miasta, które odwiedziłem do tej pory w Chinach). Może ma w sobie coś ze współczesnego Szanghaju, ale jest zdecydowanie mniejsze, jeśli chodzi o tzw. urban area, i bardziej na "ludzką skalę*".

Największe jednak wrażenie Tianjin robi po zmroku. Przypomina (posłużę się stricte pop-kulturowymi odniesieniami, bo doskonale tu pasują) połączenie sf-metropolii z filmowego Blade Runnera czy Deus Exa, Gotham City z burtonowskiego Batmana (neogotyckie budynki!) i... steampunku. Oprócz żelaznych, stylizowanych na XIX-wieczne mostów, na głównym placu między rzeką a dworcem kolejowym stoi Zegar Stulecia (世纪钟): wielka tarcza zamknięta w dziwacznej, artystycznej instalacji z ciemnej stali i miedzi, pełnej zębatych kół i niesymetrycznych krzywizn. Do tego zazwyczaj spowijająca miasto mgła (a może smog) daje efekt zbliżony do flimowego stereotypu Londynu, albo starych gier komputerowych, w których nawet duże obiekty (tu: wieżowce i mosty) rysują się dopiero, kiedy się zbliżysz. Na to wszystko nakłada się pomarańczowe światło z sodowych latarni. Pierwsze wrażenie dosłownie zaparło mi dech w piersiach.

Niesamowite są też kontrasty. Po nadrzecznym, steampunkowym doświadczeniu, wchodzisz znienacka (mgła!) pomiędzy las wieżowców, by po kilkuset metrach zupełnie niespodziewanie wpaść na ogromną, blisko półtorakilometrową aleję handlową, pełną ludzi, wielopiętrowych galerii handlowych stojących jedna obok drugiej, i niczym nie skrępowanej, typowo chińskiej konsumpcji wszystkiego, łącznie z najdroższymi światowymi markami. Jednak skręcasz w boczną uliczkę, i po kolejnych 50 metrach jesteś już między placami budowy, nie ma tu lamp ulicznych, ale w zaułku trafiasz na na tradycyjne azjatyckie uliczne sklepiki i małe 餐厅 (jadłodajnie), z menu wypisanym na ścianie, oczywiście tylko po chińsku, oraz napisem na kartonowej płycie: Najpierw maidan (rachunek), potem jedzenie. Nota bene, pyszne jedzenie. Cena dwudaniowego posiłku z piwem - 8 zł***. Na skraju alei handlowej stoją wielkie reklamowe stoiska developerów, na jednym z nich dostrzegam angielski napis - Let some people to be happy first. Nic dodać, nic ująć.

PSJ

P.S. robi się nieco późno, więc o Tianjinie z lotu ptaka i lokalnych warunkach mieszkaniowych - następnym razem.

 

* co oczywiście nie zmienia faktu, że w ciągu dnia i wczesnym wieczorem na głównych ulicach i promenadach są - w dowolnej wybranej minucie - tysiące, tysiące ludzi. Na marginesie, laowai, przynajmniej biali, są w Tianjinie pewną rzadkością**. Nie budzą tak żywiołowego zainteresowania, jak w małych miasteczkach Yunnanu, i nie są pokazywani palcami, ale dla porównania (wyliczenia moje, na oko) na ulicach Warszawy jest zwykle dwu-, trzykrotnie więcej czarnoskórych, niż tu białoskórych.

** być może jest ich więcej w tzw. TEDA, czyli specjalnej strefie ekonomicznej Tianjinu, będącej bytem niezależnym od "głównego" miasta, w którym mieszkam; największe międzynarodowe koncerny, w których pracują zagraniczni eksperci, w tym Airbus, mają swoje zakłady i siedziby właśnie tam. Zakładam, nieco intuicyjnie, że jeśli ktoś mieszka i pracuje w TEDA, w zasadnie nie ma powodu, by przedzierać się do Tianjinu - miasta.

*** Byłoby mniej, ale moja próba pytania, czy zamawiane pierożki mogą być z mięsem, "np. kurczaka", zostaje nie do końca zrozumiana, i oprócz pierożków dostaję po 3 minutach gotowane kurze udko. Bardzo smaczne, wnosząc po kolorze i smaku, musiało być duszone w sosie sojowym. Niestety, następnego dnia, mimo kilkunastu minut poszukiwań, nie udaje mi się odnaleźć tej jadłodajni.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty