Hoi An po raz trzeci, albo Francuz, makaron i pochwała emigracji

Dosłownie przed dwiema godzinami, wstąpiwszy do małego lokaliku na lunch (miejscowy przysmak to makaronowo-mięsny mix pod nazwą Cao Lau, ponoć zawdzięczający swój unikalny smak wodzie z jakiejś starej Chamskiej studni), mieliśmy okazję uciąć pouczającą i sympatyczną pogawędkę z młodym Francuzem, mieszkającym na stałe (od dwóch lat) w Hoi An. Ów młodzieniec jest, wraz ze swoim wietnamskim wspólnikiem, współwłaścicielem wspomnianego lokaliku - i przykładem ekspata, któremu lepiej żyje się niskim kosztem w dalekim, egzotycznym państwie, niż w ojczyźnie. Leniwie popijając piwo w temperaturze sięgającej 40 stopni (jednocześnie chłodząc się miło wentylatorem), nie mogłem odmówić racji jego rozumowaniu.

PSJ

P.S. W notatce o kawie wietnamskiej mała aktualizacja w postaci zdjęcia poglądowego.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty