Głębiej w interior, w górę Mekongu

Piszę te słowa na ogromnym tarasie Foreign Correspondents' Club w Phnom Penh, stolicy Kambodży. Większość popołudnia spędziliśmy kręcąc się po okolicy i zwiedzając muzeum narodowe (słynne głównie z rzeźb z Angkor Wat i starszych), a wszystko to w obezwładniającym, duszącym upale.

Muzeum Narodowe, Phnom Penh


Jako mieszkańcy strefy Schengen nieco odwykliśmy od przekraczania "normalnych" lądowych granic, lecz przejście między Wietnamem a Kambodżą odświeżyło nam pamięć: dwukrotna "wysiadka" z autobusu (z bagażami), kilkudziesięciominutowe oczekiwanie na załatwienie formalności paszportowych, "oficjalne łapówki" dla straży granicznej... Wszystko to było naszym udziałem, prawie jak na Ukrainie osiem lat temu.

Phnom Penh, nie chcę chwalić dnia przed zachodem, wydaje się o wiele cichsze i spokojniejsze (i oczywiście znacznie, znacznie mniejsze) niż Ha Noi czy upiorny Sajgon. Co prawda w recepcji hotelu przyklejono niepokojącą kartkę, uprzedzającą o jakimś lokalnym święcie, i związanym z nimi modlitwami startującymi o 4 nad ranem... Jest też, o dziwo, znacznie drożej niż w Wietnamie (jeśli chodzi o ceny jedzenia i picia). Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest fakt, że wszystko tutaj jest wyliczone w USD. W czasie naszego spaceru uśmiechnięci Khmerowie zdążyli mi już zaproponować strzelanie z broni palnej oraz marihuanę. Nie, nie spytałem o ceny. Ale napewno byłyby w dolarach.

PSJ

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty