Bez morału

W ostatnich kilku dniach, które - jak się składa - są również moimi ostatnimi dniami w Tianjinie, spacerując po tutejszych ulicach wielokrotnie przyłapywałem się na myśli, iż niezależnie od wszystkich drobnych dokuczliwości dnia codziennego (vide Przypowieść o drzwiach), Tianjin to jednak piękne i uzależniające miasto. Być może nie jest w tak oczywisty sposób atrakcyjne czy przykuwające uwagę turysty, w przeciwieństwie choćby do Dali, Lijiangu czy nieodmiennie popularnego Hangzhou, ale minutę po uskoczeniu przed kolejnym rozpędzonym samochodem trafiasz znowu na jakąś alejkę czy kamiennicę, dla których czas zatrzymał się przed wojną. Czasami trudno się nie zachwycić.

泰安道

大沽北路

Pewnego dnia pogoda i widzialność znakomicie się polepszyły

Dla mnie osobiście takie chwile wiążą się nieodmiennie z uświadomieniem sobie, gdzie właściwie jestem i co robię. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych ludzi nie jest to żadne warte wzmianki osiągnięcie - są tacy, którzy potrafią z dnia na dzień spakować się i ruszyć w dwuletnią podróż po Indiach, czy (być może tacy są bardziej godni podziwu) opuścić swoje miasteczko, żeby w poszukiwaniu pracy i nowego życia dotrzeć do Wielkiej Brytanii - czy gdziekolwiek indziej - uzbrojeni wyłącznie we własną determinację. Jednak w moim przypadku decyzja o opuszczeniu domu na 3 miesiące, z których znaczącą część spędziłem (a) zupełnie samotnie, (b) żyjąc w zupełnie nieznanym mi, nowym miejsu, z dodatkowym podwyższeniem poziomu trudności przez stanowcze postanowienie używania wyłącznie lokalnego języka (+100 do samooceny), była doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju. Być może mogłem zrobić jeszcze więcej, wykorzystać ten czas jeszcze intensywniej. Odważniej poznawać nowych ludzi, angażować się w więcej wydarzeń, uczyć się więcej. W sumie jednak jestem z siebie zadowolony, i mam ku temu wszelkie powody; nie zrobiłem niczego, czego mógłbym żałować lub musiałbym się wstydzić. Spędziłem ćwierć roku życia w krańcowo odmiennym kraju, i każda chwila była tego warta. Przy okazji, mimo, że szansa, iż ktokolwiek z nich przeczyta, a tym bardziej zrozumie te słowa, jest przyzerowa, chciałem podziękować nieocenionej 主任 Wu, Pannie i Pani Wang, Pannie Shan, Morskiej Jaskółce, ekipie japońskiej, Marcelowi, Rafałowi*, Martinowi, Vito, i całej reszcie tych, bez których faktycznie nawet jeden samotny tydzień byłby nie do zniesienia.

Niektórych można nawet zobaczyć na zdjęciach


Ostatniego dnia mam w ustach słodko-kwaśny posmak: niezwykłego doświadczenia, które być może nie powtórzy się w moim życiu - i, mimo całej tęsknoty za domem i czekającymi na mnie ludźmi, na których mi zależy - żalu, że to już koniec.

Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, od chwili publikacji tej notki nie minie nawet 12 godzin do momentu, w którym opuszczę Tianjin.

następna aktualizacja bloga być może nastąpi w Hanoi, jednak presja czasowa może to uniemożliwić. W takim przypadku blog ulegnie tradycyjnemu zawieszeniu na czas nieokreślony, prawdopodobnie do czasu, gdy znowu wyjedziemy z A. w miejsce, o którym warto będzie napisać przeczytać.

PSJ

* no dobrze, w tym przypadku być może szansa zrozumienia jest nieco wyższa...

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty