Kolejny dzień tranzytowy, w którym już naprawdę nic się nie działo. Żadnych szalonych przygód ani historii, które mogą stać się zabawnymi anegdotkami. Takie dni też są w podróżach i trzeba to normalizować w czasach instagrama, gdzie za każdym rogiem czai się coś nowego. A podróże to też czekanie, jeżdżenie z punktu a do punktu b, albo kiedy w końcu dostajesz miejsce przy oknie i nie na skrzydle, to masz tak porysowaną szybkę, że nie ma szans na ładną fotkę. Myślałam że AI może pomoże, ale wymówiła się awarią edytora. No i tyle było z tego hype’u. Edit: rano się ogarnął, więc zamieszczam oryginał i przeróbkę. Tak więc: czekaliśmy, jechaliśmy samochodem, czekaliśmy na lotnisku, lecieliśmy, czekaliśmy na samochód, jechaliśmy aż zameldowaliśmy się w hotelu. A potem poszliśmy zjeść do pobliskiego Koreańczyka, bo nie chciało nam się już szukać czegoś innego. Był całkiem spoko. Jutro w zasadzie ostatni dzień tej pięknej podróży. Mamy jeszcze jeden punkt do zwiedzenia, a potem ruszamy wydawać ...