Wąwóz Taroko - dzień siedemnasty

Wąwóz Taroko - chyba największa przyrodnicza atrakcja Tajwanu - był na naszej liście must see od początku. Pierwotnie planowaliśmy zatrzymać się w miejscowości Hualien, żeby stamtąd na spokojnie eksplorować okolicę, ale spłoszyły nas prognozy pogody, które ciągle zapowiadały deszcze i burze. W końcu zdecydowaliśmy się na dojazd z Tajpej w ostatnim dniu, w którym było to możliwe. Dojazd ze stolicy jest trochę długi, ale wykonalny. Zerwaliśmy się o 6 rano, żeby dotrzeć w miarę wcześnie na dworzec autobusowy, gdzie zakupiliśmy bilet łączony na autobus i pociąg, który ostatecznie dowiózł nas do Hualien (podróż łącznie zabrała ok 3 godzin). W Hualien nieco zmylił nas człowiek z obsługi turystycznej, bo polecił wsiądnięcie do miejskiego autobusu, który co prawda faktycznie dowozi do wejścia Taroko, ale wcześniej kluczy po całym mieście i okolicy rozwożąc miejscowych, jak to autobus miejski, więc zabrało nam to kolejne 40 minut. Mogliśmy spokojnie spożytkować ten czas na zjedzenie śniadania i zabrać się późniejszym, turystycznym shuttle busem, który jeździ do wąwozu bezpośrednio, jak również na miejscu podwozi do wejść na konkretne trasy.



Na szczęście dla nas shuttle bus pojawił się na wjeździe do parku Taroko tuż po nas, i już po kilku minutach mogliśmy rozpocząć naszą pierwszą trasę. Tych tras w wąwozie jest kilkanaście: część bardzo prostych, spacerowych, część całodniowych trekkingowych o różnym stopniu trudności (na te w większości trzeba mieć przepustkę). My z racji długiego dojazdu i konieczności powrotu zdecydowaliśmy się na dwie krótsze, ale już nawet po nich byliśmy przekonani, że Taroko w pełni zasługuje na swoją sławę. I że trzeba będzie tam wrócić jeszcze kiedyś.




Taroko to wąwóz stworzony przez rzekę Liwu w marmurowej skale. Nazwa pochodzi z lokalnego języka - org.Truku, tak się nazywa miejscowa ludność, a tłumaczy się to na human being, antropologicznie ujmując zero zdziwień ;). Owi "tutejsi" nadal tam zamieszkują, uprawiają ziemię, łowią ryby i rzecz jasna prowadzą handel z turystami. Nas uratowali od śmierci głodowej, bo na końcu pierwszej trasy mogliśmy sobie kupić u nich kiełbaskę.






Widoki w wąwozie są naprawdę piękne, co mam nadzieję choć trochę oddadzą zdjęcia. Pierwsza trasa Shakadang jest miłą spacerówa na ok 4 km. Na końcu trwają pracę reperacyjno-umacniające po tajfunie, więc może w przyszłości będzie (ponownie) prowadziła dalej. Druga trasa, którą wybraliśmy, Yanzikou (Grota Jaskółki, czy też groty), jest jeszcze krótsza, ale też oferuje piękne widoki. Ma jednak mały (albo i nie) feler: idzie się po drodze, którą wali cały turystyczny ruch Taroko, w tym miliony taksówek i autobusów. Mam nadzieję, że w przyszłości Tajwańczycy pomyślą jak to zorganizować lepiej (rozdzielić te trasy, albo na drogę puszczać tylko elektryczne busiki). Trochę więc zmęczeni po przejściu tej trasy postanowiliśmy wracać, ale coś się zadziało (obstawiamy korek połączony z prowadzonymi wyżej robotami drogowymi) i dwa kolejne shuttle busy nie pojawiły się na przystanku. Na szczęście w końcu przyjechał lokalny bus, docierający do miejscowości Xincheng, z której mogliśmy wsiąść w pociąg w drogę powrotną, więc zapłaciliśmy parę dolarów dodatkowo (na wejściu zakupiliśmy całodniowy bilet za 250 nt$ do Taroko, który obejmował przejazdy shuttle busami) i mogliśmy udać się w podróż powrotną do Tajpej.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty