Tajpej - dzień piętnasty i szesnasty

Wróciliśmy do Tajpej i zasadniczo staramy się nie przemęczać. Oczywiście, są wyjątki, ale o tym później. Dnia pierwszego po powrocie postanowiliśmy się powłóczyć po wypoczynkowo-hipsterskich miejscach stolicy. Po kaohsiungowym Pier-2 byliśmy żądni dalszych wrażeń i porównań. Zatem najpierw skierowaliśmy swoje kroki do Taipei EXPO Park, zahaczając po drodze jeszcze o świątynię Bao'An (mapom Google znanej także jako "Dalongdong Baoan", 大龍峒保安宮), bo świątynie zawsze na propsie. Jest to zresztą jedna z największych i najbardziej sławnych oraz najlepiej odrestaurowanych świątyń Tajpej. Sam multifunkcjonalny park (jak to opisuje wiki), składa się z wielu budynków, ogromnych przestrzeni i infrastruktury przygotowanej na masowe imprezy (serio, tak wielkiej łazienki - na kilkadziesiąt oczek - nie wiedziałam nigdzie). My powłóczyliśmy się po lokalnym targowisku, a następnie przeszliśmy przez kładkę do drugiej części parku, żeby zwiedzić domek herbacianego kupca z XIX wieku (obok muzeum sztuk pięknych). W drodze powrotnej spróbowałam w końcu śmierdzącego tofu, narodowego przysmaku, który wzbudza skrajne emocje u degustatorów z zachodu. W smaku było zaskakująco zwyczajne.




Następnie udaliśmy się do Huashan 1914 Creative Park, gdzie w miejscu dawnej japońskiej winnicy utworzono miejsce dla artystów i lokalnych aktywistów (głównie z resztą dlatego, że w latach 90tych ci artyści i aktywiści powstrzymali kompletną demolkę tego miejsca w wyniku gwałtownej urbanizacji).

Następnego dnia postanowiliśmy w końcu popatrzeć na Tajpej z góry. Do wyboru są dwie opcje: wjazd na taras widokowy Taipei 101, najwyższego wieżowca na Tajwanie albo wleźć na Słoniową Górę. Ze względu na duże zamglenie wybraliśmy Słoniową Górę. Nie dość że jest to przyjemność darmowa, to gwarantuje jeszcze ładne widoki po drodze (a i spalenie kilku kalorii, zobrazowanych na tablicy informacyjnej jako dwie miski ryżu, nie było bez znaczenia). Jeśli szukać wad, to Góra nie posiada klimatyzowanej windy, co zrobić. Moje płuca zostały wystawione próbę, ale po dopingu dały radę, za to widoki były pierwsza klasa. Przede wszystkim chmary niesamowitych motyli. Jak wygram w totka to osiądę w Taipei, o świcie będę wspinać się na Słoniową Górkę i fotografować motyle. Niestety teraz zdjęć motyli zbyt dużo nie będzie, bo nie byliśmy tam o świcie. Ale tutaj zdecydowanie dało się odczuć o co chodziło Portugalczykom z tą Isla Formosa. No i widoki na lekko zamglone Tajpej też niczego sobie. 










Po tej wspinaczce odpuściliśmy już sobie odpłatny wjazd na szczyt Taipei 101, w zamian zanurzając się w jego trzewiach, żeby skorzystać z bogactwa miejscowego foodcourtu, a następnie udaliśmy się na window shopping do lokalnej księgarni. Eslite to taki "trochę" większy, 6-o bodaj piętrowy Empik i też poza książkami sprzedają szwarc, mydło i powidło, tylko z nieco wyższej półki. W dziale "literatura europejska" znaleźliśmy Sklepy cynamonowe, ale to tyle jeśli chodzi o literaturę polską (aaa, były też Mapy Aleksandry i Daniela Mizielińskich).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty