Kaohsiung - dzień trzynasty i czternasty

Następnego dnia postanowiliśmy, że teraz to już naprawdę odpoczywamy i wybieramy się tylko do rezydencji konsula brytyjskiego na wzgórzu Shaochuantou oraz do świątyni zaraz obok, w której ubóstwieni zostali holenderscy kapitanowie. Widok ze wzgórza bardzo ładny i zgodnie stwierdziliśmy, że konsul to miał klawe życie, bo rezydencja też niczego sobie, aczkolwiek umeblowania w niej obecnie nie ma. Zamiast tego można pooglądać wystawę ceramiki oraz zaliczyć angielską herbatkę wg najlepszych wiktoriańskich wzorów ze sconesami, sandwichami itp (nie skorzystaliśmy). Na dół zeszliśmy trasą oficjalną, wzdłuż której pojawiają się oddane pięknie woskowe figury konsula czy innych znamienitych osób ze stosownymi tabliczkami informacyjnymi. Na dole zaś można zwiedzić pomieszczenia samego konsulatu.







Następnie oddaliśmy się słodkiemu lenistwu w kawiarni, gdzie mogliśmy zaobserwować rzesze młodych Tajwańczyków pogrążonych w nauce mimo niedzieli (choć część jednak symulowała, oddając się milszym czynnościom, jak oglądanie seriali, przeglądanie Facebooka czy spanie, uff). W końcu jednak postanowiliśmy wykonać jeszcze jeden wysiłek i pojechaliśmy zwiedzić dawne tereny fabryki trzciny cukrowej. Na miejscu się okazało, że cała młodzież, która nie studiuje w Starbuniu, siedzi właśnie tam. Spacer po, skądinąd sympatycznym, zielonym terenie zarastającym pozostałości hal produkcyjnych i robotniczej wioski umilały nam zatem niezbyt wprawne rockowe występy ;) 



Wieczorem, w poszukiwaniu rozkoszy stołu, udaliśmy się ponownie na nocny targ Liuhe. Tak jak pisałam poprzednio: tłumów zwożonych autokarami nie uświadczyliśmy, ale ludzi było sporo. Na szczęście jest tam tez sporo miejsca, a nawet rozstawiono stoliczki, przy których można przysiąść, więc dramatu nie ma. Paweł zajadał się marynowaną w sosie sojowym golonką, ja jajami smażonymi z krewetkami, a razem spożyliśmy gua bao. Oferta na nocnych targach na Tajwanie jest taka, że można tam jeść codziennie bez znudzenia, za każdym razem wybierając coś innego.


W poniedziałek przyszedł czas na powrót do Tajpej. Postanowiliśmy skorzystać z szybkiej kolei (maksymalna prędkość, jaką udało nam się zauważyć, to ok. 288 km/h), dzięki której podróż z południa do stolicy skraca się z pięciu do dwóch godzin. Przy tym koszt takiego luksusu to 1490ntd, czyli coś koło 200 pln, od osoby. Przed odjazdem, a po zakupieniu biletów i zostawieniu bagaży udaliśmy się do jeszcze jednej lokalnej atrakcji Kaohsiungu, leżącej akurat niedaleko, czyli Lotosowej Sadzawki. Jest to w zasadzie całkiem spory staw, sztucznie stworzony w 1951 roku. Otoczony jest przez wiele świątyń, które młody wiek nadrabiają szaloną estetyką. Można sobie wejść, za przeproszeniem, w tygrysa czy smoka i podziwiać w jego wnętrzu religijne obrazy. Na szczęście udało mi się sfotografować również kwitnące lotosy (i nenufary), bo co to za lotosowa sadzawka bez lotosów. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wróciliśmy na dworzec.










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty