Luang Prabang oczami niewiasty

To prawda, że na zwiedzanie Luang Prabang wystarczy jeden dzień. Warto zwiedzić Pałac Królewski przerobiony obecnie na muzeum (znajduje się w nim m.in posąg Buddy, od którego wzięło nazwę miasto oraz liczne podarki z zaprzyjaźnionych państw, w tym z Polski - w postaci chociażby przepięknej urody talerza z warszawską syrenką) oraz dwie najstarsze świątynie (reszta świątyń to rekonstrukcje lub zeupełnie współczesne budowle; można się po nich poszwędać, ale po pięciu i tak wszystkie zlewają się w jedno). Warto też wspiąć się na wzgórze Phusi, skąd roztacza się ładny widok.
Poza tym wiele miejscowych biur turystycznych organizuje różne wycieczki w bliższe i dalsze okolice LP. Od kilkudniowych wypraw na słoniach, po wycieczkę do miejscowych jaskiń i wodospadów, gdzie można dojechać wynajętym skuterem lub tuk-tukiem.

My wybraliśmy się do najfajniejszych wodospadów w okolicy - Kuang Si. Najpierw obejrzeliśmy miejscowe centrum ratowania niedźwiedzi himalajskich (ogólnie rzecz biorąc nieco większy wybieg zoologiczny z różnymi misiowymi atrakcjami), a potem powędrowaliśmy w górę.

GIERARY HIRR!
(normalnie forfiter...)

Ścieżka wiodąca do głównego wodospadu to zwykła spacerówa, można się nawet po drodze przekąpać w bardziej leniwym nurcie, aczkolwiek temperatura wody jest standartowa jak na górski strumień). My jednak lubimy wyzwania i postanowiliśmy wspiąć się na szczyt, z którego wodospad się wydobywał. Ścieżka stromo poprowadzona w górę, z czasem zaczęła kluczyć, tabliczki informacyjne zniknęły a na szlaku ni żywego ducha. Poza oczywiście cała plejadą dzikiego życia leśnego, którego staraliśmy się bardzo unikać. Czarne, wielgachne mrówki i leśne pajęczyny*, to nie jest to co tygryski lubią najbardziej. Acha, ponoć tygrysy też się szwędają po tych lasach. W związku z powyższym, gdy już wleźliśmy na szczyt i chwilę zastanawialiśmy się, gdzie iśc dalej (mieliśmy nadzieję, że można przez rozlany strumień dostać się i zejść drugą stroną zbocza), odgłosy lasu stawały się coraz bardziej donośne, a ziemia przy strumieniu była podejrzanie zryta, bardzo szybko postanowiliśmy zawrócić i w rekordowym tempie zeszliśmy tą samą trasą ;).

schody w wodospadzie... czego w tej Azji nie wymyślą.

Tak jeszcze na marginesie napiszę, że kuchnia laotańska niestety nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia. Niby używa się podobnych przypraw jak w kuchniach Kambodży czy Tajlandii, niby jest pikantna i aromatyczna, ale coś nie do końca nam podpasowało. Znaleźlismy za to bardzo smaczną i nieprzesadnie drogą hinduską knajpę, gdzie oddajemy się indyjskiej rozpuście.

Ann

Kontrefekt autorki
(wodospady Kuang Si)

* Potem doczytałam, że w Laosie (ponoć) występuje największy na świecie pająk**. A zawsze byłam przekonana, że to Australia wiedzie prym w takich rekordach...

** Myślę, że to legenda ludowa. Gdyby występował, to z pewnością znaleźlibyśmy go w naszej łazience - PSJ

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty