Taroko po raz drugi, czyli „blargh I’m dead”

Obiecywaliśmy sobie dwa lata temu, że do Parku Narodowego Taroko musimy wrócić, bo jeden dzień tam to zdecydowanie za mało. Tym razem postanowiliśmy wybrać się na poważny trekking na Zhuilu Old Road, więc konieczny był nocleg w pobliżu parku. Jeszcze w Polsce P. zgłosił na stronie Parku naszą małą wycieczkę, bo na tę trasę można wejść wyłącznie z pisemnym pozwoleniem.



Z Taipei wyjechaliśmy wcześnie rano szybki pociągiem do Hualien (warto kupić bilety wcześniej, bo  jest pełna rezerwacja miejsc i można sie nie załapać), a stamtąd turystycznym busem do Parku. Tu mała komunikacyjna dygresja: po parku jeżdżą zarówno busiki turystyczne jak i zwykle miejskie (302) - można wykupić całodniowy bilet, który działa niestety tylko na jednej z tych linii (znaczy każda ma swój), można tez płacić taipejską kartą miejską (ale nie da się jej doładować) albo odliczoną gotówką (cennik zależy od odległości). My na pierwszy rzut pojechaliśmy daleko aż za Tunel Dziewięciu Zakrętów, który niestety jest obecnie zamknięty (tzn trasa widokowa jest zamknięta, więc poza podziwianiem widoków przed i za tunelem, musieliśmy przejść ponad kilometr w jego wnętrzu, co było niebyt fajne) oraz zaliczyliśmy trasę Jaskółczej Groty (dla odmiany bardzo przyjemny spacer przy dużo mniejszym natężeniu ruchu niż w kwietniu). Potem wróciliśmy do centrum informacyjnego parku, żeby sie zorientować co z naszą aplikacją i okazało się, ze dostaliśmy pozwolenie na trekking. Potem jeszcze przeleźlismy kawałek trasy odchodzącej w pobliżu centrum, ale jako że zaczęło sie robić późno oraz deszczowo, zarządziliśmy odwrót żeby poszukać noclegu.

Noclegu nie rezerwowalismy wcześniej, gdyż jest poza sezonem i w zasadzie pierwszy nasz typ z rodzaju B&B w pobliski miasteczku Xincheng (新城) był trafiony. Za 1000NDT od osoby mieliśmy czysty pokój z łazienką i oto chodziło.

Następnego ranka zerwaliśmy się wcześnie żeby zdążyć z wejściem na trasę Zhuilu - turyści wpuszczani są od 7 do 10 rano, potem już nie ma przebacz. Przy budce trzeba okazać pozwolenie oraz paszporty - obsługa pilnuje żeby wszyscy wchodzący rownież wrócili z trasy. Przejście całości zajmuje między 3 a 5 godzin w zależności od kondycji i pośpiechu, my daliśmy radę w 4, wiec nie jest źle ;) Nie jest to trasa dla ludzi o słabym sercu, płucach oraz nerwach. Najpierw wdrapujesz się 2,6 km po stromych zboczach (i dwóch wiszących mostach), by na koniec przez 500m balansować na bardzo wąskiej ścieżce wyciętej w pionowym, skalnym klifie. Zdjęcia oddają wrazenia w jakichś 45% ;) Plus wszędzie na trasie są ostrzeżenia przed jadowitymi wężami, osami, spadającymi kamieniami i śliskim oraz niestabilnym podłożem. Ale widoki zapierają dech w piersiach. Acha, warto wybrać sie jak najwcześniej, im później w ciągu dnia dotrzecie na kilf, tym większa szansa, że najdą chmury i nici z widoków. My weszliśmy na trasę koło 8.30 i w jedną stronę mieliśmy słońce i widoki, a w drugą mleko.

Ścieżka ma też smutną i ciekawą historię. Pierwotnie była wykorzystywana przez ludy tubylcze, ale w czasie inwazji Japończycy koniecznie chcieli jej używać komunikacyjnie i militarnie. W owym czasie ścieżka na klifie miała jakieś 30 cm szerokości. Poszerzenie trasy wydawało się rzeczą niemożliwą (wg japońskich inżynierów), ale nie takie rzeczy armia robiła - zagonili do pracy miejscową ludność i wykorzystali środki wybuchowe. Cała ta operacja pochłonęła życie prawie czterdziestu osób.












Komentarze

Anonimowy pisze…
Piękne zdjęcia , warto było się wysilać .A u nas leje. Pozdrawiamy i czekamy na dalsze relacje, Kretenczycy

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty