Makao - dzień drugi

Na wstępie słowo wyjaśnienia - zdjęć nie ma i nie będzie, gdyż blogspot niestety nie jest kompatybilny z tabletem i odmówił współpracy na tym polu, a wszelkie próby rozwiązania problemu spełzły na niczym. Na koniec notki wkleję linka, pod którym będzie można obejrzeć parę zdjęć do danego wpisu [EDIT: wreszcie obrobiłam zdjęcia i dodaję je po bożemu do notek].


Kolejnego dnia, zgodnie z planem, wybraliśmy się do Makao. Niegdyś pierwsza i najdłużej działająca kolonia europejska na terenie Chin, obecnie specjalny region administracyjny żyjący głównie z turystyki i hazardu. Ponoć jeden z najbogatszych regionów świata, ale na pierwszy rzut oka tego nie widać (poza może nieco większym zagęszczeniem luksusowych aut na ulicach). To, co Hong Kong wygrywa swoją żywotnością i kosmopolitycznością, Makao nadrabia melancholijną, kolonialną atmosferą. Jest zresztą nieporównywalnie mniejsze i bardziej kameralne od HK, przez co przyjemniejsze na jednodniową wycieczkę.



Z Hong Kongu najłatwiej się tam dostać drogą morską (albo powietrzną, o czym później). Do wyboru mamy dwie przystanie - obie nieodłącznie zrośnięte z dużymi centrami handlowymi (dworzec w Krakowie do potęgi). A w nich szybkie promy w wersji ekonomicznej i de luxe. De luxe objawia się częstszym kursowaniem - chyba, bo po prawdzie nie jesteśmy pewni czy to nie te same łodzie, tyle że w wersji wyższej masz lepszą miejscówkę, poczęstunek, oraz dziwnym trafem zawsze odpływa w ciągu 15-20 minut (a ekonomiczna za godzinę). Różnica w cenie jest jednak dwukrotna. Jak już wygrasz fortunę w jaskini hazardu, możesz też polecieć śmigłowcem - lot trwa 15 minut (rejs ok 1 godziny), ale kosztuje ponad 10 razy tyle co prom de luxe. Wybierając się na wycieczkę do Makao, trzeba też pamiętać o paszporcie i kwitku pobytowym, gdyż po drodze przekracza się granicę, taka to przypadłość stref specjalnych (z drugiej strony nie potrzebujemy tam wiz, więc nie ma co narzekać).




Makao zleźliśmy wzdłuż i wszerz, co wymaga kilku godzin energicznego spaceru. Najfajniejsza jest naszym zdaniem najstarsza świątynia bogini Mazu (znana także pod nazwą świątyni A Ma), która niestety leży na samym końcu (idąc od terminala promowego) historycznego obszaru Makao. 
 
 

Niezwykle urokliwy jest też Lou Kau Mansion, XIX-wieczny dom prominentnego kupca. Nie udało się nam natomiast odwiedzić innej, słynniejszej ponoć rezydencji, tzw. Mandarin House, gdyż poszczególne zabytki są pozamykane w różne dni tygodnia. Samo chodzenie po mieście i tropienie miksów kulturowych (np katolicki cmentarz, gdzie na grobach sąsiaduje Matka Boska z Buddą, czy charakterystyczne biało-niebieskie kafle z nazwami ulic po portugalsku i chińsku) jest jednak wystarczająco ciekawe. 





Ze street food szczególnego polecenia warta jest oryginalna, pochodząca z portugalskich czasów słodycz o nazwie pú tà (葡撻) czyli tarteletka ze słodką masą jajeczną. Deser jest do kupienia w licznych miejscach Azji Południowo-Wschodniej (kilka lat temu był nawet sprzedawany w wietnamskim KFC), ale tu, na miejscu i w otoczeniu portugalskich kamienic smakuje najlepiej.
Ogólnie Makau polecamy, byle w wygodnych butach...



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z Tajpej i nocny Hong Kong

Krótki wpis o właściwym zachowaniu w świątyni tajwańskiej

Tainan - dzień dziesiąty i jedenasty